Głos Azeroth - Co stało się z Fiolkami Wieczności Illidana?
Ventas, | Komentarze : 0Nie wszystek umrę...
Rzekłaby zapewne Studnia Wieczności, gdyby tylko miała usta. Chociaż wydarzenia z czasów Wojny Starożytnych przekształciły ją z akwenu pełnego magicznej mocy w gigantyczny wir, to dzięki sprytowi (lub też uzależnieniu od magii) Illidana Burzogniewnego udało się ocalić odrobinę jej błogosławionych wód. Co się z nią stało? Dowiecie się z kolejnego odcinka podcastu Głos Azeroth autorstwa Ventasa z zaprzyjaźnionej Pradawnej Kroniki.
Głosu Azeroth możecie posłuchać również na:
YouTube
Spotify
Apple Podcasts
Google Podcasts
Podcast Addict
Spreaker
Głos Azeroth - Kim był Kael'thas Słońcobieżca?
Ventas, | Komentarze : 0Fatum słonecznego księcia...
Zapraszamy do wysłuchania kolejnego odcinka podcastu Głos Azeroth, w którym Ventas przybliża postać Kael'thasa - ostatniego z królewskiej dynastii Sunstriderów, czyli Słońcobieżców. Wszyscy zapewne kojarzą upadłego księcia krwawych elfów, którego krokami dane nam było kierować w grze Warcraft III: the Frozen Throne, a następnie stanąć z nim do walki w dodatku World of Warcraft: the Burning Crusade i to dwukrotnie!
Głosu Azeroth możecie posłuchać również na:
YouTube
Spotify
Google Podcasts
Podcast Addict
Spreaker
Wojna Niespokojnych Piasków - opowiadanie
Ventas, | Komentarze : 3Wszyscy odliczamy dni do premiery Malfuriona. Z tej okazji Ventas z zaprzyjaźnionej Pradawnej Kroniki przygotował dla Was tłumaczenie jednego z Short Story Blizzarda - opowiadania, które przybliży Wam historię jednej z kluczowych postaci książki, jaką jest Fandral Staghelm. Życzymy ciekawej lektury!
Micky Neilson
Wojna Niespokojnych Piasków
Południowe słońce wznosiło się nad piaszczystymi równinami Silithus, a jego promieniste oblicze było niemym świadkiem formowania się wielkiej armii przed Murem Skarabeusza.
Ognista kula kontynuowała swą wieczną wędrówkę po nieboskłonie, katując zebranych nieprzerwaną falą gorąca aż do momentu, gdy ostatnie szeregi ogromnego wojska zniknęły z jej pola widzenia, a ona sama zaszła za horyzont.
Spośród niezliczonych rzesz wojowników, patrzących po sobie rozbieganym, nerwowym wzrokiem i kurczowo zaciskających palce na rękojeściach broni, wyróżniała się pewna samotna elfka pogrążona w iście stoickiej zadumie. Jej towarzysze spoglądali na nią z niemym podziwem, a niektórzy wręcz ze czcią. Pozostali zebrani zaś – wśród których znajdowali się przedstawiciele wszystkich ras pochodzących z każdej znanej krainy tego świata – patrzyli na nią, nie mogąc wyzbyć się do końca swych uprzedzeń rasowych. W końcu niesnaski między nocnymi elfami a trollami i taurenami trwały niemal od zarania dziejów, a nim poprzednia krew poległych zdołała wsiąknąć w ziemię, już przelewano następną.
Jednakże niezależnie od ich pochodzenia i bagażu doświadczeń wszystkich bez wyjątku, tych, którzy przybyli tego dnia, aby wziąć udział w wiekopomnej bitwie, łączyło jedno uczucie, jakim darzyli nocną elfkę – szacunek.
Tego dnia Sziromar odznaczała się dla nich tymi samymi przymiotami, co wędrujące nad nimi słońce – była niewzruszona, niezłomna i nieugięta. Te cechy charakteru okazały się dla niej kluczowe w ostatnich miesiącach, dając nocnej elfce siłę, aby brnąć naprzód w momentach, gdy wszystko wydawało się już stracone, gdy w jej poszukiwaniach nie było widać końca i gdy wszyscy towarzysze poddali się, tracąc wiarę w cokolwiek.
Wśród zebranych był też obserwator, a wraz z nim liczni przybyli z Jaskiń Czasu. Zjawił się spiżowy smok i lord miotu, a nad wszystkimi wiły się tłumnie fruwające gromady owadów. Na miejsce dostarczono również odnalezione odłamki wciąż chronione przez swych pradawnych obrońców – niezłomne i gotowe bronić się do upadłego starożytne smoki. Gdyby nie wielki umysł, ale też i mniej zaszczytne cechy jak przymus, czy choćby zwykła przemoc, okrutna w swej prostocie, ale i efektywności, nie byłoby tego dnia – zwieńczenia wielu starań.
A wszystko to z powodu jednego przedmiotu – artefaktu znajdującego się teraz w ręku Sziromar – Berła Niespokojnych Piasków, którego fragmenty po tysiącu lat w końcu złączono na powrót w całość.
Teraz wszystkie drogi i żywota prowadziły tutaj, w głąb pustyni Silithus, pod Mur Skarabeusza. Tutaj, gdzie uprzednio Berło zostało rozbite.
Sziromar spojrzała w niebo, przypominając sobie tamten czas, gdy jego błękit przesłaniały nadciągające stada smoków, kiedy to silithidzi i qirajowie napierali nieskończoną falą na słabnące legiony nocnych elfów i wszelką nadzieję przyoblekł cień żałoby. Wtedy wydawało się, że nikt nie przeżyje tamtych przerażających miesięcy, a jednak była tutaj, stojąc przed świętą barierą, która uratowała im życie przed laty. Wtedy, podczas Wojny Niespokojnych Piasków…
Fandral Jeleniorogi gnał na czele szarży, a jego syn, Valstann, trwał mężnie u boku ojca. Zdecydowali się jechać wąwozem, aby zabezpieczyć swe flanki przed nieskończonym przypływem silithidów. Sziromar była blisko, trzymając się tuż za linią frontu i rzucając jedno uzdrawiające zaklęcie za drugim, tak szybko, na ile pozwalały jej kurczące się zasoby many.
Fandralowi i Valstannowi towarzyszyli opiekunowie gaju i zahartowane w bojach strażniczki, wspólnie wyżynając sobie drogę do ujścia z wąwozu. Ich wysiłki były wspierane przez zastępy kapłanek i druidów, łączących swe magiczne zdolności w uzdrawiające, lecz również niezwykle wyczerpujące fale. Wydawało się jednak, że każdą wybitą gromadę insektoidów, zastępowała nowa, licząca sobie parę setek łaknących krwi silithidów. Sytuacja pozostawała niezmienna od paru ostatnich dni, gdy doszły ich pierwsze wieści o niespodziewanej inwazji owadziej armii, a Fandral wezwał wszystkich pod broń.
Kapłanka Sziromar wraz ze swymi siostrami zdołała zregenerować wystarczającą ilość many, aby jednocześnie sięgnąć po łaskę Eluny, tkając niszczycielski czar. Teraz elfki patrzyły z dumą, jak padająca z nieba oślepiająca kolumna białego światła ściera w proch rój silithidów blokujący wyjście z wąwozu.
Wtedy jednak, niski i bzyczący dźwięk wypełnił powietrze nad przedzierającymi się elfami. Latające owady – skrzydlata odmiana qirajów – zaatakowała z powietrza, przelatując jeden po drugim nad krawędzią wąwozu i spadając z impetem na wspierających strażniczki druidów.
Fandral poprowadził awangardę kolumny z wąwozu ku otwartym piaskom, depcząc kopczyki pyłu będące przed momentem blokującymi przejście insektami, które doświadczyły mocy Matki Luny. Powietrze ożyło od dudnienia skrzydlatych qirajów, gdy opadali na wyjeżdżających, uderzając swymi szponiastymi odnóżami. Fandral kazał pogonić wierzchowce, aby umożliwić kolejnym wyłaniającym się zastępom elfów zajęcie dogodniejszej pozycji.
Gdy Sziromar obejrzała się za siebie, spoglądając na wzgórze w oddali, ujrzała rzesze piechoty qirajów wylewające się z niego na podobieństwo roju mrówek wybiegających z mrowiska. Spośród szeregowych insektoidów wyłoniła się nagle prawdziwa potworność wymachująca olbrzymimi szczypcami. Górując nad swymi owadzimi żołnierzami zaczęła wyszczekiwać rozkazy.
Wśród owadziego szczękania i dudnienia zaczął przeważać jeden dźwięk – zbiorowy, skandujący krzyk na cześć owadziego generała: Rajaxx, Rajaxx… Chociaż Sziromar nie znała sposobu komunikowania się qirajów, zastanawiała się, czy nie jest to imię tej potworności.
Gdy zbliżała się kolejna fala qirajów, dało się słyszeć głos wielkiego rogu. Ze wschodu i zachodu wyłoniły się oddziały nocnych elfów, prąc na przód, aby dołączyć do swych sióstr i braci na polu bitwy. Z mrożącym krew w żyłach okrzykiem bojowym Faldral i Valstann przypuścili atak w samo serce nadciągającego roju. Obie szarżujące strony zderzyły i stopiły się ze sobą w momencie, gdy nowoprzybyłe siły kaldorei wsparły obie flanki.
Sziromar była przekonana o ich zwycięstwie, lecz cienie zaczęły przybierać na długości, a dzień ustępować nocy i mimo to walka trwała nadal. W samym zaś środku bitewnej zawieruchy Fandral wraz z Valstannem rozpaczliwie ścierali się z generałem qirajów.
Gdy Sziromar ledwo uniknęła kolejnych paru ataków skrzydlatego qiraja, spojrzała w stronę, gdzie ojciec i syn walczyli z Rajaxxem. Liczba insektoidów zaczynała powoli maleć i ich generał najwyraźniej to wyczuł, gdyż nagle potężnym susem wskoczył z powrotem na wzniesienie, na szczycie którego dostrzegł go po raz pierwszy Fandral. Szybko znikł im z oczu, zostawiając swych nielicznych podkomendnych na śmierć.
Ten wieczór przyniósł siłom nocnych elfów tak wyczekiwaną chwilę spokoju. Mimo to Fandral dobrze wiedział, że zagrożenie ze strony qirajów nie zostało w pełni zażegnane i walki rozgorzeją na nowo następnego ranka. Sziromar przez całą noc niemal nie zmrużyła oka, przesypiając tylko krótkie odcinki czasu. Gdy tylko zamykała oczy, jej umysł wypełniały odgłosy bitewnego zgiełku, chociaż otaczała ją w tej chwili jedynie martwa cisza pustyni.
Wczesnym rankiem oddziały kaldorei przegrupowały się i pomaszerowały na szczyt grani, jednak na miejscu powitał ich jedynie opustoszały krajobraz. Sziromar przeczesywała teren czujnym wzrokiem aż po horyzont, jednakże nie mogła dostrzec choćby jednego qiraja czy silithida. Gdy Fandral szykował się do wymarszu, przybył posłaniec z tragicznymi wieściami: Osada Południowego Wiatru została zaatakowana.
Fandral poważnie rozważał wycofanie swych oddziałów i przyjście z odsieczą oblężonej wiosce, jednak obawiał się, że tym samym otworzy drogę do inwazji pozostałym siłom qirajów. Pomimo tak wielu potyczek z armiami insektoidów, nocne elfy wciąż nie miały pojęcia o prawdziwej liczebności ich przeciwników.
Valstann bezbłędnie odczytał myśli swego ojca i zaproponował, że poprowadzi część swych wojsk na pomoc Osadzie, pozwalając Fandralowi przygotować atak i zabezpieczyć ich pozycję na froncie.
Stojąca w pobliżu Sziromar zdołała usłyszeć fragment ich rozmowy:
– To może być podstęp z ich strony – powiedział Fandral.
– Dobrze wiesz, że nie stać nas na ryzyko – odpowiedział Valstann. – Pójdę. Obronię wioskę i powrócę zwycięsko na chwałę twego imienia!
– Fandral pokręcił niechętnie głową. – Po prostu wróć żywy, mój synu. Nic nie zdoła sprawić mi większej radości.
Valstann wyruszył na czele swego oddziału, a Fandral obserwował, jak sylwetka jego syna znika w oddali. Sziromar obawiała się podziału ich armii, wiedziała jednak, że było to najlepsze i najrozsądniejsze wyjście z sytuacji.
Przez parę następnych dni Sziromar i pozostali prowadzili ciągłe walki, odpierając falę za falą kolejnych silithidów wylewających się z podziemnych tuneli rozsianych po całej krainie. Wciąż jednak na polu bitwy nie pojawił się ani jeden qiraj. W głębi duszy Sziromar zaczęło rodzić się przerażające przeczucie. W tym, że do tego momentu nie dołączył do walki żaden z mistrzów silithidów było coś niezwykle niepokojącego. Martwiła się też o los Valstanna. Widziała, że jej uczucia podziela Fandral, który po kilka razy na dzień, w przerwach między kolejnymi atakami, spoglądał uporczywie za horyzont z trwogą oczekując powrotu syna.
Trzeciego dnia, gdy słońce znalazło się w zenicie, pojawili się qirajowie w liczbie przekraczającej poprzednie spotkania. Kolejny raz niebo wypełniło dudnienie niezliczonych skrzydeł. Kolejny też raz liczba lądowych odmian zakryła cały horyzont. Wszyscy nadciągnęli tłumnie, rozciągając się przed Fandralem niczym wielki cień rzucony przez gigantyczną chmurę przysłaniającą słońce i… zamarli w bezruchu.
Czekali.
Fandral ustawił w szeregach swe wojska, stając na czele pierwszej linii, podczas, gdy kruki burzy krążyły nad ich głowami, a drudzi przeobrażeni w mocarne niedźwiedzie ze zniecierpliwieniem orali ziemię swymi masywnymi szponami. Oni również czekali.
Chwilę później szeregi owadziej armii rozstąpiły się, robiąc miejsce dla swego wielkiego generała. Wódz qirajów kroczył pewnie, trzymając w swych szczypcach poturbowaną postać. Stanął na przedzie swych wojsk, unosząc nad głowę, tak, aby elfy mogły go wyraźnie widzieć, Valstanna Jeleniorogiego.
Głuchy okrzyk niedowierzania przemknął przez szeregi elfów, a Sziromar poczuła, jak serce jej zamiera w oczekiwaniu. Fandral stał milcząc. Wiedział teraz, że Południowy Wiatr upadł i bał się, że jego syn mógł już nie żyć. W tej chwili przeklinał się za to, że pozwolił mu odejść. Powstał przepełniony mieszaniną strachu, gniewu i rozpaczy.
Zakleszczony w szponach generała Valstann nagle poruszył się i powiedział coś do qiraja, chociaż elfy były za daleko, aby usłyszeć choć słowo.
W jednej chwili urok niemocy, jaki spadł na Fandrala, został przełamany i rzucił się w stronę swych przeciwników, prowadząc za sobą całe zastępy nocnych elfów. Odległość jaka oddzielała ich od Valstanna była jednak ogromna… i jeszcze zanim generał qirajów zdołał zareagować, Sziromar wiedziała już, że nie zdołają dotrzeć do Valstanna na czas.
Generał qirajów objął zakrwawionego Valstanna oboma szczypcami, uniósł wysoko, ścisnął… i rozerwał ciało młodego elfa w pasie na dwie równe części.
Szarżujący Fandral zwolnił, zawahał się i upadł na kolana, a podążające za nim nocne elfy okrążyły swego wodza. Gdy obie siły w końcu się zderzyły, ze wschodu nadciągnęła potężna burza piaskowa, tłumiąc wszelkie światło, dusząc i krępując wszystko. Sziromar niemal czuła, jak szalejące drobiny piasku blokują jej ruchy. Najsilniej, jak umiała, przymknęła powieki przed kłującymi ziarenkami, a wyjący w jej uszach wiatr zagłuszył całkowicie odgłosy bitwy oraz krzyki umierających towarzyszy.
W chaosie zdołała mimo to dostrzec gigantyczny cień rzucany przez sylwetkę generała qirajów tnącego i siekącego zastępy nocnych elfów niczym żniwiarz ścinający rzędy pszenicy. Potem usłyszała przebijający się przez burzę krzyk Fandrala, wzywający wszystkich do odwrotu.
To, co nastąpiło potem trwało w rzeczywistości wiele dni, lecz walczący całkiem stracili poczucie czasu i wydawało im się, że było to ledwie mgnienie oka. Fandral zebrał swe wojska i opuścił Silithus, wycofując się przez górskie przełęcze do doliny zwanej Kraterem Un’goro. Legiony silithidów i qirajów deptały im po piętach, pochłaniając w biegu każdego marudera, który odłączył się za bardzo od głównej kolumny.
Gdy jednak znaleźli się już wewnątrz Krateru Un’goro, wydarzyła się rzecz niezwykła – wśród szeregów elfów zaczęła krążyć wiadomość, że armie insektoidów zatrzymały się i okrążały szerokim łukiem obszar krateru, nie chcąc znaleźć się w jego pobliżu. Arcydruid zebrał swych pozostałych żołnierzy w samym centrum wielkiego leja i nakazał rozbić pospiesznie obóz. W końcu po bitwie, ucieczce i wszechobecnej śmierci nadeszła chwila wytchnienia. Nie zmieniało to jednak faktu, że nocne elfy poniosły sromotną porażkę. Nie dało się też nie zauważyć, że w zachowaniu Fandrala Jeleniorogiego zaszła znacząca i nieodwracalna przemiana.
Sziromar patrzyła, jak Fandral stoi na warcie na szycie Grani Ognistej Smugi. Otaczały go stróżki dymu wydobywające się z licznych wulkanicznych kominów, a twarz oświetlała ognista aura bijąca od cieknących strumieni lawy, ukazując jego niewysłowioną udrękę – uczucie znane tylko tym rodzicom, którym dane było przeżyć własne dzieci.
Nagłe wycofanie się qirajów zdziwiło Sziromar. Im więcej myślała nad powodem ich zachowania, tym bardziej przypominała sobie pradawne bajania związane z Kraterem; jakieś pogłoski mówiące, że stworzyli go sami bogowie w czasach, gdy kształtowali ten świat. Możliwe więc, że nadal czuwali nad okolicą, a przynajmniej pozostało tu ich błogosławieństwo. Jedno jednakże było pewne – jeśli nie zdołają opracować planu mającego powstrzymać inwazję owadziej rasy, to…
Kalimdor zostanie utracony na wieki.
Wojna Niespokojnych Piasków ciągnęła się przez długie i naznaczone śmiercią miesiące. Sziromar udawało się wyjść cało z kolejnych bitew, jednak nocne elfy zawsze znajdowały się w obronnej, nie ofensywnej, pozycji. Zawsze też uginali się pod naporem przeważających sił wroga i byli zmuszani do oddania im pola.
W akcie desperacji Fandral zwrócił się o pomoc do nieuchwytnego rodu spiżowych smoków. Ci jednak odmawiali mieszania się w sprawy elfów do momentu, aż rozochocone armie qirajów w swej bezczelności przypuściły atak na same Jaskinie Czasu, główne siedlisko spiżowego rodu i domenę Aspekta Czasu, Nozdormu Wiekuistego.
Dziedzic Nozdormu, potężny smok Anachronos, zgodził się stanąć na czele swych braci i poprowadzić ich do boju przeciwko grasującym insektoidom. Każdy nocny elf, który był jeszcze w stanie złapać za broń, przyłączył się do smoków, by wspólnymi siłami rozpocząć kampanię, której celem było odzyskanie Silithusu.
Jednakże nawet moc spiżowych smoków nie była w stanie przechylić zwycięstwa na stronę kaldorei, gdyż liczba silithidów i qirajów była wciąż zbyt przytłaczająca. Dlatego też Anachronos wezwał do boju pozostałych potomków Aspektów ze smoczych rodów: zieloną smoczycę Merithrę, córę Ysery, czerwonego Caelestraza, syna Alexstrazy oraz błękitnego Arygosa, potomka Malygosa.
Zjednoczone smocze rody zderzyły się na bezchmurnym niebie ze skrzydlatymi zastępami qirajów, w czasie, gdy zbrojne nocne elfy wyłoniły się z piasków pustyni, przypuszczając atak na silithidów. Jednak nawet teraz wydawało się, że siły owadziej armii nie mają końca.
Później do Sziromar doszły słuchy, że smoki, które zdołały zapuścić się aż do starożytnej metropolii Ahn’Qiraj, z której wyłoniła się owadzia armia, w czasie, gdy unosiły się nad jego strukturami, były w stanie wyczuć jakiś przedwieczny i bezkreśnie zły byt. To właśnie on mógł dać sygnał do inwazji na ziemie elfów.
Być może właśnie to niespodziewane odkrycie przesądziło, że Fandral wraz z dziedzicami smoczych rodów nakreślił ostateczny i desperacki plan: należało zepchnąć siły qirajów za mury miasta, a następnie wznieść magiczną barierę, która zdoła zapieczętować ich armię w Ahn’Qiraj do czasu, gdy elfy i smoki zdołają ułożyć jakąś bardziej obiecującą strategię.
Z pomocą czterech smoczych rodów rozpoczęto przygotowania do ostatecznego szturmu, mającego pchnąć qirajów do ich miasta. Sziromar maszerowała u boku Fandrala, gdy nagle obok nich spadły z nieba zmasakrowane zwłoki jednego z qirajów. Wysoko nad nimi smoki bezlitośnie rozprawiały się ze swymi skrzydlatymi przeciwnikami. Nocne elfy i ich gadzi sprzymierzeńcy stworzyli żywą i ruchomą ścianę, która spychała siły qirajów wprost do Ahn’Qiraj.
Gdy jednak widać już było mury miasta, owadzia armia stawiła zaciekły opór, nie pozwalając zepchnąć się dalej ani o krok. Jedynie, co teraz mogły zrobić elfy, to utrzymać się na linii. Przesunięcie pozycji bliżej miasta było niemożliwe. W końcu Merithra, Caelestraz i Arygos zdecydowali się na straceńczą szarżę w głąb metropolii, by ściągnąć resztę sił qirajów i zatrzymać na tyle długo, aby Anachronos, wraz z Fandralem i pozostałymi przy życiu druidami i kapłankami wznieśli magiczną barierę.
I stało się tak, że trzy smoki wraz ze swymi towarzyszami wdarli się między legiony qirajów zmierzając w samo serce owadziej domeny z nadzieją, że ich poświęcenie nie pójdzie na marne.
Pod murami miasta Fandral nakazał swym druidom zebrać całą pozostałą im moc, w czasie gdy Anachronos przywoływał zaklętą barykadę. Za murami natomiast troje dziedziców Aspektów w końcu uległo pod naporem nieskończonej armii, gdy qiraje zdwoili swe wysiłki, wznawiając natarcie.
Sziromar również włączyła się w tkanie skomplikowanego czaru, wzywając błogosławieństwo Eluny, by wspólnymi siłami wznieść barierę. Poruszone przepływem mocy luźne kamienie złączyły się ze skałą i splątanymi korzeniami, formując niemożliwą do sforsowania ścianę. Nawet skrzydlaci qirajowie, próbujący przelecieć nad barierą, napotykali niewidzialną przeszkodę, której nie byli w stanie przebić.
Nieliczni qirajowie, którzy utrzymali się przed murem, zostali szybko wybici do nogi. W końcu nad niezliczonymi zwłokami nocnych elfów, smoków i qirajów, których krew zmieszała się z piaskiem, zapadła cisza.
Anachronos spojrzał na małego skarabeusza wałęsającego się między jego wielkimi szponami. Na oczach Sziromar magia smoka sprawiła, że owad znieruchomiał, spłaszczył się, jakby pod ogromnym ciężarem i urósł, zmieniając się w metaliczny gong. Kamienie w pobliżu muru wypiętrzyły się, tworząc dla niego podium.
Następnie wielki smok podszedł do leżącej w piasku oderwanej łapy jednego ze swych braci. Uniósł martwą kończynę, nadając jej za pomocą serii tajemnych inkantacji kształt berła.
Anachronos zbliżył się do Fandrala, tłumacząc, że gdy narodzi się śmiertelnik pragnący wkroczyć do starożytnego miasta, będzie musiał uderzyć berłem w magiczny gong. Tylko wtedy jego bramy staną otworem. Po tych słowach podał arcydruidowi berło.
Fandral spojrzał w dół, a jego twarz wykrzywił grymas pogady. – Nie chcę mieć już nic wspólnego z Silithusem, qirajami, a przede wszystkim z przeklętymi smokami! – zagrzmiał, wbijając berło prosto w magiczną barierę. Uderzenie roztrzaskało artefakt, przemieniając go w deszcz odłamków. Fandral oddalił się, bez słowa.
– Czyżbyś pragnął zerwać nasz pakt jedynie ze względu na swą dumę? – spytał go Anachronos.
Fandral obrócił się do niego. – Dusza mojego syna nie zazna ukojenia w tym pozornym zwycięstwie, smoku. Odzyskam go. Choćby miało mi to zająć tysiąclecia, odzyskam mego syna! – arcydruid przeszedł obok Sziromar…
…która widziała go w swych myślach tak wyraźnie, jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj, a nie tysiąc lat temu.
Jeden po drugim, każdy z żołnierzy uformowanej armii Kalimdoru zwracał na nią swój wzrok, z którego emanowało oczekiwanie. Sziromar ruszyła z wolna w stronę podium, mijając zastępy ludzi i taurenów, gnomów i krasnoludów, a nawet trolli, z którymi od wieków walczyła jej rasa – wszystkich zebranych pod wspólnym sztandarem i gotowych, by raz na zawsze położyć kres zagrożeniu ze strony qirajów.
Sziromar stanęła u podnóża schodów i wzięła głęboki wdech. Wspięła się na szczyt podium, wahając się tylko przez sekundę. Następnie jednym potężnym zamachem uderzyła berłem w starożytny gong.
KONIEC
Witaj ponownie! Recenzja książki World of Warcraft: Ostatni Strażnik
Kumbol, | Komentarze : 0Pamiętam, jak z wielką nadzieją przyjąłem informację o tym, że po latach posuchy Fabryka Słów wznawia wydawanie książek Warcrafta i z jakim rozczarowaniem usłyszałem, że kończą na dwóch książkach… Na szczęście żałoba nie trwała długo: porzucone sierotki przygarnęło wydawnictwo Insignis i od tamtego dnia skrupulatnie wydaje nie tylko aktualne pozycje, ale również powraca do starszych książek sprzed lat, dzięki czemu mogę powoli wymieniać w mojej kolekcji angielskie egzemplarze na pisane w rodzimym języku. Wydanie Ostatniego Strażnika jest jednak podwójnie ważnym wydarzeniem. Pomijając już fakt pojawienia się kolejnej pozycji ze świata Warcrafta, nie można nie zauważyć, że jest ona wyjątkowa!
Ostatni Strażnik zagościł już na półkach polskich księgarń za sprawą ISA jakieś 15 lat temu i od tego czasu jest dla fanów Warcrafta, razem z paroma innymi wydaniami tegoż wydawnictwa, graalem literackim, którego ceny za używane egzemplarze nieraz przekraczają kilkukrotnie cenę okładkową! Należę do tych nielicznych dziś szczęśliwców, którzy nabyli książkę zaraz po premierze. Przez lata plułem sobie w twarz, że nie kupiłem większej liczby egzemplarzy, zakładając w ten sposób najkorzystniejszą w naszym kraju lokatę pieniężną. Chociaż i tak pewnie plułem mniej niż osoby, które trzymały swoich Strażników, licząc, że ich cena rynkowa jeszcze wzrośnie… Porzucając jednak finansowe dylematy, przejdźmy do rzeczy!
Nieobecny Strażnik
Wydanie Ostatniego Strażnika w końcu zamknęło lukę w literackiej historii z czasów wojen z orkami. Wydawnictwo Insignis wypuściło już w 2017 Narodziny Hordy oraz w 2018 i na początku 2019 roku Fale Ciemności i Przez Mroczny Portal, pomijając Ostatniego Strażnika, którego należy umiejscowić między Narodzinami a Falami. Niezależnie jednak od powodów takiej decyzji, dobrze, że wreszcie jest!
„Jestem zajęty sortowaniem ksiąg i dokumentów.
– Ach, według tematu? Autora? – spytał mistrz.
Mordercze i niemordercze, pomyślał Khadgar.”
– Ach, według tematu? Autora? – spytał mistrz.
Mordercze i niemordercze, pomyślał Khadgar.”
Ostatni Strażnik należy w mojej ocenie do czołówki książek z uniwersum Warcrafta. Byłem nią zachwycony 15 lat temu i niewiele się zmieniło w mojej ocenie. Dobrze było wrócić do studiów młodego Khadgara w Karazhanie i trudności, jakie napotkał w tajemniczej wieży. Zapewne to dzięki książce wciąż uważam Karazhan za najlepsze podziemie, do którego wciąż chętnie wracam i wracać będę (dzięki Blizzardzie za odświeżoną wersję!).
Akcję książki możemy podzielić na dwie części. Główną i zdecydowanie obszerniejszą opowiadającą historię Khadgara i jego mistrza, tytułowego Strażnika, Medivha, oraz pomniejszą, tworzoną przez wizje przeszłości. Otóż wieża Karazhan jest niezwykłym miejscem nie tylko z powodu jej właściciela. Postawiona została na skrzyżowaniu żył energetycznych planety, stając się czymś w rodzaju klepsydry, przez którą, według słów Medivha, przelatują ziarenka z zapisaną przeszłością. Nie wiadomo kiedy trafi się na jakieś i czego będzie dotyczyć. Możemy zatem ujrzeć m.in. legendarną bitwę matki Medivha, Aegwynny, spolszczonej tutaj na Egwinę, oraz władcy Płonącego Legionu, Sargerasa jak i moment poczęcia samego Medivha… no dobra, dopiero scenę poranku PO poczęciu. Wiem, rozczarowujące. Wracając jednak do tematu, Ostatni Strażnik ukazuje nam historię sprowadzenia orków do Azeroth oraz czasy Pierwszej Wojny, kiedy to królestwo Wichrogród upadło pod naporem nieposkromionej Hordy. Jest to również poniekąd wstęp do gry Warcraft III: Rządy Chaosu. Zrozumiecie, gdy przeczytacie zakończenie.
W Przełęczy Wichrowej Zguby wieża Karazhan się wznosi
Zapewne wielu czeka na parę słów o przekładzie, gdyż to on budzi zwykle najwięcej emocji. Nie będzie pewnie zaskoczeniem informacja, że wg przyjętych zasad obowiązujących obecnie w lokalizacji uniwersum Warcrafta, spolszczone zostały nie tylko nazwy geograficzne i nazwiska, ale również niektóre imiona (jak przytoczona powyżej Egwina). Nie mam zamiaru rozwodzić się nad słusznością decyzji, zwrócę jednak uwagę na pewną ciekawostkę. Jak wiemy, Lore Warcrafta ulega ciągłym zmianom i to, co było aktualne 15 lat temu, teraz zostało przepisane lub uzupełnione. Porównując z ciekawości obie wersje książki z miłym zaskoczeniem stwierdziłem, że w miejscach, gdzie to było możliwe, wydawnictwo wprowadziło uaktualnienia. Widzimy to po nazwie królestwa, które nie jest już Azerothem (to obecnie nazwa samej planety), a Wichrogrodem. Karazhan nie leży teraz w Górach Rudych Grani (Redridge Mountains), a w Deadwind Pass, czyli Przełęczy Wichrowej Zguby. Niby niewielka rzecz, a cieszy, zwłaszcza, że eliminuje możliwe zgrzyty w obecnym Lore.
Czy trzeba zachęcać?
Zadaję to pytanie retoryczne z braku pomysłu na nagłówek. Ostatni Strażnik opisuje jeden z kluczowych momentów historii Azeroth, dziejący się w dobrze znanym i lubianym zakątku krainy. Pierwsze skrzypce grają ikoniczne postacie Warcrafta, a w tle płoną wsie i pola. Dodatkowo, jeśli ktoś już oglądał film Warcraft: Początek może sobie porównać historię i zdecydować, czy woli wersję z filmowego uniwersum, czyli historię, jaką teraz chętnie opowiedzieliby twórcy, czy raczej pierwotną i obowiązującą w grze. Ja jestem zdecydowanie za drugą opcją. Teraz i zawsze i na wieki wieków. Bez Amen ;)
Recenzja pochodzi od zaprzyjaźnionej z nami Pradawnej Kroniki.
Ostatni Strażnik: Poznaj miejsce - Wichrogród
Kumbol, | Komentarze : 0Już dziś, 3 lipca, na polskich półkach pojawi się kolejna część z serii Blizzard Legends - World of Warcraft: Ostatni Strażnik. Dostępny do niedawna jedynie z drugiej ręki klasyk powraca w nowym wydaniu i nowym przekładzie. W ramach szybkiego powtórzenia przed lekturą powieści prezentujemy Wam kolejny cykl krótkich not biograficznych o najważniejszych postaciach. Autorem cyklu jest jak zawsze Piotr "Ventas" Budak z Pradawnej Kroniki.
Wichrogród
Obecnie ostoja ludzkości, królestwo, które równie dobrze mogłoby mieć w swym herbie feniksa zamiast lwa, gdyż, choć męstwa nie brakuje jego mieszkańcom, podobnie jak ognisty ptak, Wichrogród zginął w płomieniach, aby następnie powstać z popiołów silniejszym i piękniejszym. Jak wyglądał jego historia przed otwarciem Mrocznego Portalu?
Wichrogród powstał 1 200 lat temu w czasie podziału Imperium Aratorskiego, kiedy to potomkowie króla Thoradina pod kierunkiem śmiałka o imieniu Faldir opuścili mury miasta Strom i udali się w daleką podróż na południe. Po długiej wędrówce odkryli urodzajną krainę zakładając w Kniei Elwynn swe królestwo. Wichrogród został otoczony wysokimi i masywnymi murami, mającymi oprzeć się silnym wiatrom, od którego miasto wzięło swoją nazwę.
W przeciągu wieków Wichrogród rozrósł się, zakładając w oddaleniu od stolicy kolejne osady: Złote Włości w centrum Kniei Elwynn, Jezierne Włości w Górach Rudych Grani, Wielkie Sioło w Jasnej Kniei oraz liczne farmy w Zachodnim Skraju, który został spichlerzem królestwa. Wciąż Wichrogród pozostawał jednak najmniejszym i najbardziej niedostępnym ze wszystkich królestw. Nie przeszkodziło to jednak szerzącym wiarę w Świętą Światłość kapłanom z Lordaeronu, którzy dotarli nawet do odizolowanego od reszty świata państewka, zakładając w Północnych Włościach opactwo.
75 lat przed otwarciem Mrocznego Portalu Wichrogród stanął w obliczu poważnego zagrożenia. Przez lata królestwo było nękane najazdami gnoli i trolli, ale były to niewielkie incydenty, które nie mogły zagrozić bezpieczeństwu stolicy. Za panowania króla Barathena Wrynna ataki watah gnoli stały się jednak bardziej skoordynowane i, co nie mieściło się w głowie ludziom, najeźdźcy potrafili wyprowadzić w pole doświadczonych dowódców Wichrogrodu. Za wszystkim stał gnol Miażdżykieł, który odznaczał się wyjątkowym jak na swą rasę darem przywódczym. Pozostałe watahy, uznając go za samca alfa, zgodziły się podążyć za nim i najechać królestwo. Król Barathen z niepokojem zauważył, że gnole z takim uporem napierały na mury miasta, że władca nie był w stanie wysłać swych rycerzy na pomoc farmerom z Zachodniego Skraju, zostawiając ich na pastwę gnoli, zgodnie z planem Miażdżykła. Zapędzony w kozi róg Barathen rozesłał emisariuszy do innych królestw z błaganiem o pomoc, ale nikt z pozostałych władców nie zdobył się na wsparcie leżącego na uboczu państwa. Rozgoryczony postawą królów Barathen postanowił samemu wyeliminować zagrożenie ze strony gnoli. Pod osłoną nocy Wrynn poprowadził niewielki oddział rycerzy do Gór Rudych Grani, gdzie znajdowało się obozowisko Miażdżykła. W momencie, gdy cała armia gnoli przypuściła kolejny atak na Wichrogród, Barathen zaatakował nieliczną pozostałą straż Miażdżykła. Zaskoczony alfa nie miał szans i zginął z rąk ludzi. Bez jego przywództwa gnole rozpierzchły się chaotycznie, gdyż żaden z licznych pretendentów do spuścizny Miażdżykła nie był w stanie utrzymać stanowiska.
Wichrogród przetrwał, ale Barathen po kres swoich dni nie zapomniał, że inni władcy odwrócili się od jego ludu. Poprzysiągł uczynić królestwo tak potężnym, żeby już nigdy nie musiało prosić o pomoc. Nikogo.
Ostatni Strażnik: Poznaj postacie - Medivh
Kumbol, | Komentarze : 0Już 3 lipca na polskich półkach pojawi się kolejna część z serii Blizzard Legends - World of Warcraft: Ostatni Strażnik. Dostępny do niedawna jedynie z drugiej ręki klasyk powraca w nowym wydaniu i nowym przekładzie. W ramach szybkiego powtórzenia przed lekturą powieści prezentujemy Wam kolejny cykl krótkich not biograficznych o najważniejszych postaciach. Autorem cyklu jest jak zawsze Piotr "Ventas" Budak z Pradawnej Kroniki.
Medivh
JJakie miejsce zajmował w Zakonie Tirisfal Strażnik? Patrząc na jego rolę i potęgę wielu widziałoby w nim przywódcę organizacji. Wielu, ale nie sam Zakon, dla którego Strażnik był jedynie chłopcem na posyłki, wzywanym przy byle okazji.
Z powyższą sytuacją nie zgadzała się legendarna Strażniczka Egwina. Mając dość arogancji kolegów po fachu, oddzieliła urząd Strażnika od Zakonu, ogłaszając swoją pełną niezależność i współpracę tylko na jej warunkach. Rada nie przyjęła dobrze tej decyzji, ale nie miała narzędzi, aby wymusić na Egwinie zmianę decyzji.
Gdy mijały kolejne wieki, a Egwina wciąż odmawiała ustąpienia z urzędu, młodzi i ambitni członkowie Rady zdecydowali się zmusić ją siłą do oddania mocy. Mogli oczywiście stworzyć nowego Strażnika, ale bali się, że konfrontacja doprowadziłaby do niewyobrażalnych zniszczeń. Musiał pozostać tylko jeden Strażnik. Przez lata Strażniczka unikała łowców, ale jeden z nich nie dawał się wyprowadzić w pole. Nielas Aran był godnym przeciwnikiem, z którym musiała się liczyć nawet Egwina. Z czasem łowcę i buntowniczkę połączyło uczucie, które zrodziło śmiały plan. Para miała powić dziecię, w które Egwina przeleje swe moce, wyznaczając nowego Strażnika, wolnego od wpływu Rady. Narodził się chłopiec, któremu Egwina nadała imię Medivh, co oznaczało w języku elfów Strażnika Tajemnic. Bojąc się, że Rada będzie chciała ingerować w wychowanie dziecka, rodzice zdecydowali się umieścić go w Wichrogrodzie oddzielonym od reszty państw pasmami górskimi i morzem. Nad edukacją młodego Medivha miał czuwać Aran, który przyjął posadę królewskiego przywoływacza na dworze Barathena Wrynna.
Młode lata Medivh spędził na zabawie z przyjaciółmi: synem króla, Llane’m Wrynnem oraz Anduinem Lotharem. Niestety w wigilię czternastych urodzin Medivha, obudziły się w nim moce Tirisfalen. Żaden z licznych treningów z ojcem nie był w stanie przygotować chłopca na to, co się stało. Gdy Nielas przybył na pomoc synowi, moc zakleszczyła obu w potężnym zaklęciu, które zdołała przerwać dopiero setka sprowadzonych kapłanów, łącząc swe siły z Nielasem i pieczętując ponownie moc w Medivhie. Gdy magiczny zgiełk opadł, Aran Nielas był martwy, pozbawiony całej energii życiowej. Medivh żył, ale na długie lata zapadł w śpiączkę. Przeniesiono go do opactwa w Północnych Włościach, gdzie opiekowali się nim kapłani i jego druh, Anduin Lothar.
Gdy Medivh przebudził się po 10 latach, okazało się, że królestwo nękały najazdy trolli z Gurubaszów, złych na zbytnią ekspansję ludzkich farmerów. Chociaż król Barathen starał się za wszelką cenę uniknąć otwartego konfliktu, Llane i Lothar wzięli sprawy w swoje ręce. Namówili Medivha, aby wspólnie udać się do Doliny Cierniodławów i zabić wodza trolli, Jok’nona. Dzięki magii przyszłego Strażnika, śmiałkowie wdarli się do zikkuratu trolli, a uwolnione moce Medivha zabiły wszystkich zebranych. Gurubaszowie wiedzieli jednak, skąd nadszedł atak i wypowiedzieli wojnę Wichrogrodowi. W czasie oblężenia miasta zginął król Barathen, ale miasto nie upadło. Medivh, wezwawszy ponownie swe moce, zgniótł armię trolli, stając się bohaterem.
Zwycięstwo jednak nie cieszyło Medivha, który wciąż miał problemy z opanowaniem magii. Zdecydował się wyruszyć do Karazhanu, gdzie pod okiem swej matki stał się pełnoprawnym Strażnikiem. Objąwszy urząd dostrzegł z przerażeniem, że Azeroth nie jest gotowy na ponowną inwazję demonów. Postanowił za wszelką cenę znaleźć sposób, aby przygotować królestwa do wojny.
Ostatni Strażnik: Poznaj postacie - Morios
Kumbol, | Komentarze : 0Już 3 lipca na polskich półkach pojawi się kolejna część z serii Blizzard Legends - World of Warcraft: Ostatni Strażnik. Dostępny do niedawna jedynie z drugiej ręki klasyk powraca w nowym wydaniu i nowym przekładzie. W ramach szybkiego powtórzenia przed lekturą powieści prezentujemy Wam kolejny cykl krótkich not biograficznych o najważniejszych postaciach. Autorem cyklu jest jak zawsze Piotr "Ventas" Budak z Pradawnej Kroniki.
Morios
Przez większą część czasu istnienia wieży, życie w Karazhanie nie należało do najprzyjemniejszych. Położona z dala od ludzkich osiedli, w niegościnnej i srogiej Przełęczy Wichrowej Zguby, nie zachęcała podróżnych do wizyt, na co zresztą liczono podczas jej tworzenia. Nie oznacza to jednak, że Karazhan nie przeżył w swej historii krótkiego okresu świetności. Wydawało się to być zadaniem niemal niemożliwym, ale okazało osiągalnym, czego dowiódł Morios. Było to jego wielką zasługą… albo może zbrodnią, choć nieświadomą i niezamierzoną.
Karazhan stworzyła przy pomocy magii Egwina, szukając dla siebie azylu po wejściu w konflikt z Zakonem Tirisfal. Wyludniona okolica była tylko jedną z zalet tej lokalizacji. Strażniczka postawiła wieżę na skrzyżowaniu magicznych żył Azeroth, dzięki czemu mogła w dowolnej chwili czerpać z nich moc do własnych celów. Gdy Zakon Tirisfal spróbował siłą zmusić Egwinę do oddania mocy Tirisfalen, magini poczęła syna, w którego przelała swe moce. W ten sposób sama naznaczyła nowego Strażnika Tirisfal. Jednak nawet gdy dorósł, matka obawiała się o swego syna, na którego Zakon od najmłodszych lat próbował wywierać naciski. Egwina nie mogła towarzyszyć mu przez cały czas, a nie chciała zostawiać Medivha samego w wyludnionej siedzibie. Dlatego też poprosiła swego starego przyjaciela, Moriosa, aby ten osiadł w Karazhanie i miał oko na jej dziedzica. Ten zgodził się spełnić życzenie byłej Strażniczki, zostając kasztelanem wieży oraz najwierniejszym i najbliższym sługą Medivha.
Morios był błyskotliwym obserwatorem i szybko zauważył dziwne wahania nastroju swego pana oraz chwilowe zaniki pamięci. Dopatrując się przyczyn w niemal pustelniczym trybie życia Medivha, zdołał namówić go, aby nie zniechęcał się wścibskimi spojrzeniami magów Kirin Toru i pretensjonalnym Zakonem, otwierając mimo to wrota Karazhanu dla ludzi z dolin. Z początku niechętny Medivh w końcu skapitulował pod namowami Moriosa i zorganizował w swej wieży wielki bal, na który zaprosił królewskich ambasadorów.
Wkrótce siedziba Strażnika zaczęła tętnić życiem. W sali bankietowej niemal nieprzerwanie ucztowano, w skrzydle teatralnym wędrowne trupy wystawiały zapierające dech w piersiach sztuki, a na parkietach hulali niezmordowani tancerze. Ku zadowoleniu Moriosa gwar, który wypełnił mury Karazhanu, wpłynął korzystnie na umysł jego mistrza. Medivh wydawał się spokojniejszy i bardziej odprężony. Katastrofa wisiała jednak w powietrzu.
Medivh już wcześniej miewał problemy z okiełznaniem magii Tirisfalen. Zdarzało się, że moce Strażnika wymykały się spod kontroli, doprowadzając do tragedii. Morios nie wiedział, co tym razem spowodowało wyzwolenie magii, ale w jednej chwili Medivh pozbawił wszystkich przebywających w Karazhanie i okolicy gości energii życiowej. Morios jako jedyny przeżył masakrę, ale widząc śmierć rzeszy ludzi postradał zmysły. Gdy Medivh odzyskał kontrolę nad swymi mocami niewiele pamiętał z całego zajścia. Zrobił, co było w jego mocy, aby wymazać traumatyczne wspomnienia z umysłu Moriosa, ale stary sługa nigdy już nie powrócił w pełni do siebie.
Od tego tragicznego dnia w Karazhanie oprócz Medivha i Moriosa mieszkała tylko Kucharka. Sam Morios zaś, nękany przez zagubione w czasie magiczne wizje, zaczął nosić klapki na oczach, aby całkowicie nie oszaleć. Stał się zamkniętym w sobie zasuszonym starcem stroniącym od ludzi. Przynajmniej do momentu, aż do Karazhanu przybył młody mag z listem polecającym. Zwał się Khadgar…
Ostatni Strażnik: Poznaj postacie - Egwina
Kumbol, | Komentarze : 1Już 3 lipca na polskich półkach pojawi się kolejna część z serii Blizzard Legends - World of Warcraft: Ostatni Strażnik. Dostępny do niedawna jedynie z drugiej ręki klasyk powraca w nowym wydaniu i nowym przekładzie. W ramach szybkiego powtórzenia przed lekturą powieści prezentujemy Wam kolejny cykl krótkich not biograficznych o najważniejszych postaciach. Autorem cyklu jest jak zawsze Piotr "Ventas" Budak z Pradawnej Kroniki.
Egwina
Przez ponad 2600 lat nad bezpieczeństwem Azeroth czuwał Strażnik Tirisfal, którego raz na 100 lat wybierała Rada Zakonu. Zdarzyło się jednak tak, że gdy zbliżał się moment odejścia na zasłużoną emeryturę Strażnika Scavella, nie znalazł się nikt, kto byłby godzien objęcia tego urzędu. Scavell niechętnie zgodził się pozostać na stanowisku, ale gdy przez kolejne stulecia Rada nie była w stanie wyłonić odpowiednich kandydatów, wiekowy mag zdecydował się sam wyszkolić przyszłego Strażnika. Zebrał wokół siebie pięciu obiecujących studentów arkan, wśród których znalazła się jedna dziewczyna, Egwina.
Egwina nie była może najpotężniejszą czy najinteligentniejszą z grona, ale zdołała osiągnąć coś, czego nie byli w stanie uczynić nawet najwięksi magowie – już w pierwszym roku nauki odszyfrowała tajemne zwoje Meitre’a, starożytnego maga nocnych elfów. Zdobywając sobie tym czynem przychylność swego mistrza i części Rady, Egwina została nowym Strażnikiem Tirisfal.
W czasie sprawowania swego urzędu Egwina opanowała do mistrzostwa zapomniane zaklęcia Meitre’a, w tym przywołanie tajemnego bytu zrodzonego z czystej magii, Alunetha. Wykorzystując zaawansowane zaklęcia pieczętowania zdołała uwięzić istotę w magicznym kosturze, który stał się jedną z najpotężniejszych broni w walce z Płonącym Legionem.
Egwina odnosiła ogromne sukcesy w zwalczaniu demonów, ale szybko weszła w konflikt z resztą Zakonu. Strażniczka uważała, że powinno się całkowicie wyeliminować źródło zagrożenia, w czasie gdy Rada ograniczała się jedynie do likwidowania kolejnych pojawiających się demonicznych agentów, co mogło trwać w nieskończoność.
Ognisty charakter Egwiny wykorzystał Sargeras, ściągając ją na Północną Grań, gdzie, nasyłając na nią armię demonów, pragnął zdobyć moce Tirisfalen. Tytan nie docenił jednak przeciwniczki, która ściągnęła do pomocy smocze rody, a w ostatecznej bitwie zdołała powalić samego awatara Sargerasa, którego szczątki pogrzebała w zapieczętowanej dawnej świątyni Eluny na dnie morza.
Pobicie Sargerasa uczyniło z Egwiny żywą legendę, ale nie poprawiło relacji z Zakonem, zwłaszcza, gdy Strażniczka odkryła, że jej druhowie zaczęli mieszać się do polityki królestw. Dla dobra Azeroth zdecydowała się oddzielić Strażnika od Rady, odmawiając złożenia urzędu pod koniec swej kadencji. Doprowadziło to do powstania Tirisgardy – grupy magów, którzy za pomocą magicznych artefaktów zamierzali wytropić Strażniczkę i zmusić ją siłą do ustąpienia. Egwina, aby ukryć się przed prześladowcami użyła mocy Alunetha do stworzenia w nieprzyjaznej Przełęczy Wichrowej Zguby azylu – wieży Karazhan, a gdy ta została odkryta, uciekła aż na dno morza, gdzie w pobliżu Grobowca Sargerasa zbudowała swoją nową kryjówkę. Tam również odnaleźli ją poszukiwacze Tirisgardy. Nie przewidzieli jednak, że ich najlepszy przywoływacz, Nielas Aran, zakocha się z wzajemnością w Egwinie i spłodzą razem potomka, którego buntownicza matka wyznaczy na nowego Strażnika, przekreślając ostatecznie plany Zakonu…