Mists of Pandaria: Dziennik podróży Li Li - część III
Caritas, | Komentarze : 0
Dodatek Mists of Pandaria już w tym miesiącu, powoli zaczyna więc ruszać machina podkręcająca atmosferę i przygotowująca graczy mentalnie, ale także i pod kątem fabularnym, do wkroczenia na nowe tereny Pandarenów. Oto przed wami dziennik podróży małej Li Li, która w swoich jedenastu wpisach opowie o Wędrującej Wyspie.
Cytat z: Li Li (źródło)
Wpis Trzeci: Złapanie Hozen
Po mojej swawolnej wędrówce przez Świtającą Dolinę, kontynuowałam marsz ku Farmie Dail-Lo!
Te piękne miejsce jest żywicielem Wędrującej Wyspy, i wyczytałam w Wielkiej Bibliotece, że gleba regionu jest jedną z najbardziej żyznych na świecie. Samo Dai-Lo jest małą rolniczą społecznością w pobliżu Żłobów – długich, przewiewnych traktów zaoranej ziemi, wypełnionej dyniami, marchewkami innymi dobrami. Całe to dojrzałe jedzenie leżące na widoku sprawia, że teren ten jest głównym celem dla irytujących szkodników, takich jak virmen. Te futrzaki skonsumują wszystko, co tylko dorwą w swe brudne łapska, ale w szczególności lubują się w warzywach.
Jednak virmen są tylko jednym z problemów farmy. Gdy podwoził mnie do Dai-Lo, kierowca wozu Lun opowiedział mi o grupie złodziejaszków hozen, którzy to wkradli się do wioski i zagarnęli kilka worków ryżu i warzyw na odchodnym. Normalnie, uparte małpy trzymały się wioski Fe-Fang w północno-zachodnich częściach wyspy, jednak czasami pojawiają się, aby narozrabiać.
Nie zrozumcie mnie źle! Lubię hozen. Mają swoją własną urzekającą kulturę i zwyczaje. Hozen są szalone w zabawny, kochany sposób. Jednak raz na jakiś czas stają się trochę zbyt szalone.
Byłam w szoku, gdy się dowiedziałam, że nikt nie próbuje odnaleźć tych złodziei. Podejrzewam, że z virmen grasującymi w pobliżu, farmerzy Dai-Lo nie uważali, że strata pewnej ilości jedzenia raz na jakiś czas jest czymś poważnym. Ja widziałam to tak, że jeśli farmerzy pozwolą hozen zabierać ich żniwa, te kłaki będą po prostu to dalej robić. To było nasze jedzenie, które zabrali, i nie zamierzałam siedzieć bezczynnie i pozwolić, żeby uszło im to na sucho!
Lun powiedział, że hozen byli ostatnio widziani, jak zmierzali przez lasy na północ od Żłobów, w kierunku miejsca zwanego Śpiewającymi Sadzawkami. Nie zajęło mi dużo czasu odnalezienie ścieżki naznaczonej kawałkami nadgryzionej marchewki i wyrzuconych główek brokułów (zgaduję, że hozen nienawidzą brokułów). Podążyłam śladem do odosobnionych emeraldowych lasów otaczających sadzawki.
Odwiedzanie sadzawek sprawiało mi zawsze przyjemność. Są spokojne i pełne magii. Spędziłam tu wiele czasu, balansując na wąskich drewnianych palach, wystających z powierzchni wody. Te sesje treningowe dostarczały dreszczyku emocji, ponieważ spadnięcie nie oznaczało po prostu zamoczenia się. Te wody kryją coś więcej.
Widzicie, przez lata, wszelkiego rodzaju zwierzęta ginęły w sadzawkach i ich dusze złączyły się z magicznymi wodami. Jeśli się zamoczysz… BUM! Następną rzeczą, jaką dostrzeżesz to to, że skaczesz dookoła jako żaba, lub człapiesz przez błoto, jako żółw. Jest nawet sadzawka wypełniona duszami skunksów. Po tym jak klątwa przestanie działać, nadal będziesz śmierdzieć przez kilka dni!
Poświęciłam chwilę na przeszukanie okolicy, oglądając młode przeskakujące z pala na pal, pod okiem pandarena nazywającego się Strongbo. Jest on tęgi, rozsądnym towarzyszem, który był jednym z moich nauczycieli przez lata. Ma dobre serce, jednak mieć go w pobliżu jest tak samo fajne, jak kubeł pełny tygodniowej zanęty dla ryb. Ciągłe Nie rób tego! z Strongbo… tak jak z moim tatą. Obydwaj są totalnymi przeciwieństwami Wujka Chena.
Strongbo zauważył mnie, gdy przechodziłam obok sadzawek, i rzucił mi złe spojrzenie. Prawdopodobnie pomyślał, że coś kombinuję. (Miał oczywiście rację.) Na szczęście, był zbyt zajęty uczeniem młodych, aby zawracać mi głowę.
W końcu, znalazłam złodziejaszków hozen – pięciu z nich, mówiąc dokładnie. Trzymali się w pobliżu sadzawki skunksa, wpychając się nawzajem do wody. Kiedy tylko któryś z nich wpadał do niej, i zamieniał się na chwilę, reszta skakała w górę, pogwizdując i wyjąc tak jakby to była noc "dwa w cenie jednego" w Browarni Ki-Han.
Zobaczyłam resztki tego, co zostało z worków ryżu i warzyw na pobliskim wzgórz, upchniętych za drzewem. Hozen były zbyt zajęte swoją zabawą, więc nawet nie zauważyły jak po cichu podkradłam się do schowka, aby lepiej przyjrzeć się dobrom. Skradałam się bliżej i bliżej, aż jedzenie było na wyciągnięcie ręki i wtedy… dwójka puszystych dzieci hozen wyskoczyła zza worków!
Nie podejrzewałam, że złodzieje byli rodziną. Musieli zabrać te rzeczy, aby wyżywić swoje młode, i nie mogłam się przełamać i odebrać im jedzenia. Jednak nadal mogłam się trochę zemścić. Rzuciłam jedną ze skradzionych dyń w hozen w pobliżu sadzawki, i odbiegłam w stronę lasu. Po wielki pluśnięciu, które potem nastąpiło, domyśliłam się, że strąciłam przynajmniej kilku z nich, jednakże zamiana hozen w skunksy sprawiała, że prawdopodobnie pachnieli lepiej, niż normalnie.
W drodze powrotnej na farmę, zdecydowałam, gdzie udam się w dalszej kolejności: Las Pei-Wu, gęsty i straszny pas dziczy w pobliżu Dai-Lo. Dla mnie, podążenie tam było czymś więcej niż odkrywaniem. Jako młode, zakradałam się do Pei-Wu raz na kilka lat, jednak zawsze wracałam biegiem do domu, zbyt przerażona, aby kontynuować.
Cóż, nadszedł czas, abym nareszcie stawiła czoła strachu. Zebrałam zapasy w Dai-Lo, i wyruszyłam do Lasu Pei-Wu, najbardziej niebezpiecznego i zakazanego miejsca na całej Wędrującej Wyspie.
Po mojej swawolnej wędrówce przez Świtającą Dolinę, kontynuowałam marsz ku Farmie Dail-Lo!
Te piękne miejsce jest żywicielem Wędrującej Wyspy, i wyczytałam w Wielkiej Bibliotece, że gleba regionu jest jedną z najbardziej żyznych na świecie. Samo Dai-Lo jest małą rolniczą społecznością w pobliżu Żłobów – długich, przewiewnych traktów zaoranej ziemi, wypełnionej dyniami, marchewkami innymi dobrami. Całe to dojrzałe jedzenie leżące na widoku sprawia, że teren ten jest głównym celem dla irytujących szkodników, takich jak virmen. Te futrzaki skonsumują wszystko, co tylko dorwą w swe brudne łapska, ale w szczególności lubują się w warzywach.
Jednak virmen są tylko jednym z problemów farmy. Gdy podwoził mnie do Dai-Lo, kierowca wozu Lun opowiedział mi o grupie złodziejaszków hozen, którzy to wkradli się do wioski i zagarnęli kilka worków ryżu i warzyw na odchodnym. Normalnie, uparte małpy trzymały się wioski Fe-Fang w północno-zachodnich częściach wyspy, jednak czasami pojawiają się, aby narozrabiać.
Nie zrozumcie mnie źle! Lubię hozen. Mają swoją własną urzekającą kulturę i zwyczaje. Hozen są szalone w zabawny, kochany sposób. Jednak raz na jakiś czas stają się trochę zbyt szalone.
Byłam w szoku, gdy się dowiedziałam, że nikt nie próbuje odnaleźć tych złodziei. Podejrzewam, że z virmen grasującymi w pobliżu, farmerzy Dai-Lo nie uważali, że strata pewnej ilości jedzenia raz na jakiś czas jest czymś poważnym. Ja widziałam to tak, że jeśli farmerzy pozwolą hozen zabierać ich żniwa, te kłaki będą po prostu to dalej robić. To było nasze jedzenie, które zabrali, i nie zamierzałam siedzieć bezczynnie i pozwolić, żeby uszło im to na sucho!
Lun powiedział, że hozen byli ostatnio widziani, jak zmierzali przez lasy na północ od Żłobów, w kierunku miejsca zwanego Śpiewającymi Sadzawkami. Nie zajęło mi dużo czasu odnalezienie ścieżki naznaczonej kawałkami nadgryzionej marchewki i wyrzuconych główek brokułów (zgaduję, że hozen nienawidzą brokułów). Podążyłam śladem do odosobnionych emeraldowych lasów otaczających sadzawki.
Odwiedzanie sadzawek sprawiało mi zawsze przyjemność. Są spokojne i pełne magii. Spędziłam tu wiele czasu, balansując na wąskich drewnianych palach, wystających z powierzchni wody. Te sesje treningowe dostarczały dreszczyku emocji, ponieważ spadnięcie nie oznaczało po prostu zamoczenia się. Te wody kryją coś więcej.
Widzicie, przez lata, wszelkiego rodzaju zwierzęta ginęły w sadzawkach i ich dusze złączyły się z magicznymi wodami. Jeśli się zamoczysz… BUM! Następną rzeczą, jaką dostrzeżesz to to, że skaczesz dookoła jako żaba, lub człapiesz przez błoto, jako żółw. Jest nawet sadzawka wypełniona duszami skunksów. Po tym jak klątwa przestanie działać, nadal będziesz śmierdzieć przez kilka dni!
Poświęciłam chwilę na przeszukanie okolicy, oglądając młode przeskakujące z pala na pal, pod okiem pandarena nazywającego się Strongbo. Jest on tęgi, rozsądnym towarzyszem, który był jednym z moich nauczycieli przez lata. Ma dobre serce, jednak mieć go w pobliżu jest tak samo fajne, jak kubeł pełny tygodniowej zanęty dla ryb. Ciągłe Nie rób tego! z Strongbo… tak jak z moim tatą. Obydwaj są totalnymi przeciwieństwami Wujka Chena.
Strongbo zauważył mnie, gdy przechodziłam obok sadzawek, i rzucił mi złe spojrzenie. Prawdopodobnie pomyślał, że coś kombinuję. (Miał oczywiście rację.) Na szczęście, był zbyt zajęty uczeniem młodych, aby zawracać mi głowę.
W końcu, znalazłam złodziejaszków hozen – pięciu z nich, mówiąc dokładnie. Trzymali się w pobliżu sadzawki skunksa, wpychając się nawzajem do wody. Kiedy tylko któryś z nich wpadał do niej, i zamieniał się na chwilę, reszta skakała w górę, pogwizdując i wyjąc tak jakby to była noc "dwa w cenie jednego" w Browarni Ki-Han.
Zobaczyłam resztki tego, co zostało z worków ryżu i warzyw na pobliskim wzgórz, upchniętych za drzewem. Hozen były zbyt zajęte swoją zabawą, więc nawet nie zauważyły jak po cichu podkradłam się do schowka, aby lepiej przyjrzeć się dobrom. Skradałam się bliżej i bliżej, aż jedzenie było na wyciągnięcie ręki i wtedy… dwójka puszystych dzieci hozen wyskoczyła zza worków!
Nie podejrzewałam, że złodzieje byli rodziną. Musieli zabrać te rzeczy, aby wyżywić swoje młode, i nie mogłam się przełamać i odebrać im jedzenia. Jednak nadal mogłam się trochę zemścić. Rzuciłam jedną ze skradzionych dyń w hozen w pobliżu sadzawki, i odbiegłam w stronę lasu. Po wielki pluśnięciu, które potem nastąpiło, domyśliłam się, że strąciłam przynajmniej kilku z nich, jednakże zamiana hozen w skunksy sprawiała, że prawdopodobnie pachnieli lepiej, niż normalnie.
W drodze powrotnej na farmę, zdecydowałam, gdzie udam się w dalszej kolejności: Las Pei-Wu, gęsty i straszny pas dziczy w pobliżu Dai-Lo. Dla mnie, podążenie tam było czymś więcej niż odkrywaniem. Jako młode, zakradałam się do Pei-Wu raz na kilka lat, jednak zawsze wracałam biegiem do domu, zbyt przerażona, aby kontynuować.
Cóż, nadszedł czas, abym nareszcie stawiła czoła strachu. Zebrałam zapasy w Dai-Lo, i wyruszyłam do Lasu Pei-Wu, najbardziej niebezpiecznego i zakazanego miejsca na całej Wędrującej Wyspie.
Ciąg dalszy nastąpi
Mists of Pandaria: Dziennik podróży Li Li - część II
Kumbol, | Komentarze : 0
Dodatek Mists of Pandaria już w tym miesiącu, powoli zaczyna więc ruszać machina podkręcająca atmosferę i przygotowująca graczy mentalnie, ale także i pod kątem fabularnym, do wkroczenia na nowe tereny Pandarenów. Oto przed wami dziennik podróży małej Li Li, która w swoich jedenastu wpisach opowie o Wędrującej Wyspie.
Cytat z: Li Li (źródło)
Wpis Drugi: Świtający Dylemat
Moja podróż przez Wędrującą Wyspę zaprowadziła mnie do Świtającej Doliny!
Goniłam wodną istotę, stworzoną przez Shu, przez trawiaste wzgórza regionu i leśne gęstwiny. Maluch wyprzedzał mnie o krok, jednak nie miałam mu tego za złe. W tym okresie roku dolina była piękna i pełna fascynujących roślin i zwierząt, takich jak bursztynowoliste nicponie, sprytne leśne duszki, które uwielbiają stroić sobie żarty i powodują zamieszanie. Zawsze je lubiłam. Jednak do moich ulubionych rzeczy w tej części wyspy należą jasne, czerwone drzewa puzhu. Jest w nich coś magicznego. Ich płatki utrzymują swoją barwę przez miesiące nawet wtedy, gdy się je zerwie.
Lorewalkers mówią, że Liu Lang rozsiał różne ziarna i sadzonki po wyspie wiele lat temu. Czy oznacza to, że te same gatunki roślin i kwiatów są w Pandarii? Jeśli tak jest, może lud tam mieszkający używa płatków puzhu w celach medycznych i dla uroczystych dekoracji, tak jak my to robimy.
W każdym razie, zgubiłam ślad wody Shu gdzieś w Wiosce Wu-Song, w północnej części Świtającej Doliny. Na domiar złego, nikt w osadzie jej nie zauważył! Jak można przeoczyć żywą istotę wody tańcującą na ulicach? Myślę, że nie mogę tak naprawdę winić osadników. Wydawali się być pochłonięci swoimi zajęciami i ćwiczeniem sztuk walki. Wielu z najlepszych mnichów wyspy rodzi się i jest wychowywanych w Wu-Song, po części z powodu bliskości osady do Ośrodka Ćwiczeń Shang Xi.
Ośrodek leży na szczycie wzgórza, tuż na wschód od wioski. Przez cały dzień odgłosy gołych pięści i broni uderzających o treningowe kukły roznoszą się echem po całej dolinie poniżej. Gdy zmierzałam w kierunku ośrodka, wpadłam na dwóch z najmądrzejszych pandarenów w okolicy: Aysę Cloudsinger, mistrzynię drogi Tushui i Ji Firepaw, mistrza drogi Huojin.
Obydwie te filozofie są całkiem popularne, jednak każda z nich ma swój odmienny smaczek. Tushui ponad wszystko uczy, że powinieneś bronić tego, co prawe. Jest tylko jedna właściwa droga przez życie i zawsze trzeba nią podążać. Z drugiej strony, Huojin jest o pasji i podejmowaniu bezpośrednich akcji. Uczniowie tej szkoły wierzą, że tak długo, jak tylko robią coś dla większego dobra, mogą być bardziej elastyczni w sposobie wykonywania zadania.
Podążając Drogą Wędrowca nie mogłam przepuścić rzadkiej okazji zasypania pytaniami Aysy i Ji, tak więc zapytałam ich, co powinnam zrobić, aby odnaleźć wodną istotę.
„Usiądź, obserwuj, i czekaj, dziecko,” powiedziała Aysa. „Shu jest antycznym bytem i nie zawsze odpowie na twoje wezwanie. Jeśli jego woda pragnie cię odnaleźć, zrobi to. W swoim czasie.”
Podejście Ji było trochę inne. „Odnajdziesz wodę tylko wtedy, gdy będziesz skrupulatna, mała Stormstout. Przeszukaj każde drzewo i brzeg rzeki. Zajrzyj pod każdy kamień!”
Skończyło się na spróbowaniu obu tych dróg. Najpierw zatrzymałam się przy Sadzawce Fu, niezmąconym miejscu na południe od ośrodka treningowego. Siedziałam tam i medytowałam przez, jak się zdawało, godziny, jednak istota wody Shu nie pojawiła się. Potem spróbowałam podążyć za radą Ji i sprawdzałam każdy krzak, jaki tylko mogłam znaleźć. W końcu dotarło do mnie, że wszystko to było trochę bezcelowe. Moim zadaniem było odkrywać. Jeśli Shu zaprowadził mnie tu z jakiegoś powodu, może była to pomoc w podjęciu pierwszego kroku na drodze mojej podróży.
Po udaniu się z powrotem do Świątyni Pięciu Świtów, natknęłam się na kierowcę wózka, nazywającego się Lun, i jego wielkiego jaka. Dopiero co dostarczył pewne zapasy do świątyni i był gotowy udać się z powrotem do Farmy Dai-Lo. Ta część wyspy wydawała się równie dobra, jak każda inna, by obrać ją za następny cel podróży. Udało mi się przekonać Luna do zabrania mnie na przejażdżkę jego wózkiem.
Miałam jednak wrażenie, że jest w złym humorze. Miał ten kwaśny wyraz twarzy, podobny do tego, gdy wgryzasz się w słodką bułeczkę z czerwoną fasolą, tylko aby odkryć, że ktoś wypełnił ją zjełczałym serem jaka. (To przydarzyło się mnie.) Po rundzie pytań wyciągnęłam od niego prawdę: złodzieje hozen zrabowali jego zapasy żywności!
Pewnie, że przykro mi było z powodu Luna, jednak jeśli mam być szczera, było to także całkiem ekscytujące. Odkrywanie Dai-Lo to jedno, ale odkrywanie jej oraz badanie sprawy kradzieży hozen jednocześnie, to było jakby spełnienie marzeń.
Następny krok w mojej wyprawie zaczynał stawać się nie lada przygodą!
Moja podróż przez Wędrującą Wyspę zaprowadziła mnie do Świtającej Doliny!
Goniłam wodną istotę, stworzoną przez Shu, przez trawiaste wzgórza regionu i leśne gęstwiny. Maluch wyprzedzał mnie o krok, jednak nie miałam mu tego za złe. W tym okresie roku dolina była piękna i pełna fascynujących roślin i zwierząt, takich jak bursztynowoliste nicponie, sprytne leśne duszki, które uwielbiają stroić sobie żarty i powodują zamieszanie. Zawsze je lubiłam. Jednak do moich ulubionych rzeczy w tej części wyspy należą jasne, czerwone drzewa puzhu. Jest w nich coś magicznego. Ich płatki utrzymują swoją barwę przez miesiące nawet wtedy, gdy się je zerwie.
Lorewalkers mówią, że Liu Lang rozsiał różne ziarna i sadzonki po wyspie wiele lat temu. Czy oznacza to, że te same gatunki roślin i kwiatów są w Pandarii? Jeśli tak jest, może lud tam mieszkający używa płatków puzhu w celach medycznych i dla uroczystych dekoracji, tak jak my to robimy.
W każdym razie, zgubiłam ślad wody Shu gdzieś w Wiosce Wu-Song, w północnej części Świtającej Doliny. Na domiar złego, nikt w osadzie jej nie zauważył! Jak można przeoczyć żywą istotę wody tańcującą na ulicach? Myślę, że nie mogę tak naprawdę winić osadników. Wydawali się być pochłonięci swoimi zajęciami i ćwiczeniem sztuk walki. Wielu z najlepszych mnichów wyspy rodzi się i jest wychowywanych w Wu-Song, po części z powodu bliskości osady do Ośrodka Ćwiczeń Shang Xi.
Ośrodek leży na szczycie wzgórza, tuż na wschód od wioski. Przez cały dzień odgłosy gołych pięści i broni uderzających o treningowe kukły roznoszą się echem po całej dolinie poniżej. Gdy zmierzałam w kierunku ośrodka, wpadłam na dwóch z najmądrzejszych pandarenów w okolicy: Aysę Cloudsinger, mistrzynię drogi Tushui i Ji Firepaw, mistrza drogi Huojin.
Obydwie te filozofie są całkiem popularne, jednak każda z nich ma swój odmienny smaczek. Tushui ponad wszystko uczy, że powinieneś bronić tego, co prawe. Jest tylko jedna właściwa droga przez życie i zawsze trzeba nią podążać. Z drugiej strony, Huojin jest o pasji i podejmowaniu bezpośrednich akcji. Uczniowie tej szkoły wierzą, że tak długo, jak tylko robią coś dla większego dobra, mogą być bardziej elastyczni w sposobie wykonywania zadania.
Podążając Drogą Wędrowca nie mogłam przepuścić rzadkiej okazji zasypania pytaniami Aysy i Ji, tak więc zapytałam ich, co powinnam zrobić, aby odnaleźć wodną istotę.
„Usiądź, obserwuj, i czekaj, dziecko,” powiedziała Aysa. „Shu jest antycznym bytem i nie zawsze odpowie na twoje wezwanie. Jeśli jego woda pragnie cię odnaleźć, zrobi to. W swoim czasie.”
Podejście Ji było trochę inne. „Odnajdziesz wodę tylko wtedy, gdy będziesz skrupulatna, mała Stormstout. Przeszukaj każde drzewo i brzeg rzeki. Zajrzyj pod każdy kamień!”
Skończyło się na spróbowaniu obu tych dróg. Najpierw zatrzymałam się przy Sadzawce Fu, niezmąconym miejscu na południe od ośrodka treningowego. Siedziałam tam i medytowałam przez, jak się zdawało, godziny, jednak istota wody Shu nie pojawiła się. Potem spróbowałam podążyć za radą Ji i sprawdzałam każdy krzak, jaki tylko mogłam znaleźć. W końcu dotarło do mnie, że wszystko to było trochę bezcelowe. Moim zadaniem było odkrywać. Jeśli Shu zaprowadził mnie tu z jakiegoś powodu, może była to pomoc w podjęciu pierwszego kroku na drodze mojej podróży.
Po udaniu się z powrotem do Świątyni Pięciu Świtów, natknęłam się na kierowcę wózka, nazywającego się Lun, i jego wielkiego jaka. Dopiero co dostarczył pewne zapasy do świątyni i był gotowy udać się z powrotem do Farmy Dai-Lo. Ta część wyspy wydawała się równie dobra, jak każda inna, by obrać ją za następny cel podróży. Udało mi się przekonać Luna do zabrania mnie na przejażdżkę jego wózkiem.
Miałam jednak wrażenie, że jest w złym humorze. Miał ten kwaśny wyraz twarzy, podobny do tego, gdy wgryzasz się w słodką bułeczkę z czerwoną fasolą, tylko aby odkryć, że ktoś wypełnił ją zjełczałym serem jaka. (To przydarzyło się mnie.) Po rundzie pytań wyciągnęłam od niego prawdę: złodzieje hozen zrabowali jego zapasy żywności!
Pewnie, że przykro mi było z powodu Luna, jednak jeśli mam być szczera, było to także całkiem ekscytujące. Odkrywanie Dai-Lo to jedno, ale odkrywanie jej oraz badanie sprawy kradzieży hozen jednocześnie, to było jakby spełnienie marzeń.
Następny krok w mojej wyprawie zaczynał stawać się nie lada przygodą!
Ciąg dalszy nastąpi
Mists of Pandaria: Dziennik podróży Li Li - część I
Kumbol, | Komentarze : 3
Dodatek Mists of Pandaria już w tym miesiącu, powoli zaczyna więc ruszać machina podkręcająca atmosferę i przygotowująca graczy mentalnie, ale także i pod kątem fabularnym, do wkroczenia na nowe tereny Pandarenów. Oto przed wami dziennik podróży małej Li Li, która w swoich jedenastu wpisach opowie o Wędrującej Wyspie.
Cytat z: Blizzard... znaczy, Li Li (źródło)
Życie jest przygodą.
Tak kiedyś napisał w liście do mnie Wujek Chen. To rada mędrca, jednak mój tatko, Chon Po, wcale tak nie uważa. Mówi, że spędzam zbyt dużo czasu na marzeniach o zewnętrznym świecie, i że ignoruję całe piękno i cudowność Wędrującej Wyspy. Nie może się bardziej mylić - kocham miejsce, z którego pochodzę.
Taki jest cel tego pamiętnika. Zrozumiałam, że jeśli kiedykolwiek mam być wielkim odkrywcą, jak Wujek Chen, muszę zacząć pisać o własnych przygodach, tak jak on to robi. Dlaczego by nie zacząć w domu? Może moja książka trafi do Wielkiej Biblioteki, wciśnięta obok tomisk Wujka Chena. Albo jeszcze lepiej, któregoś dnia mieszkańcy miasta Stormwind, Orgrimmaru lub innych odległych ziem przeczytają to i dowiedzą się o współbratymcach, naszej kulturze, i o tym, co sprawia, że to miejsce jest tak wspaniałe!
Ale od początku: najpierw wstęp. Urodziłam się na Wielkim Żółwiu, Shen-zin Su, znanym także jako Wędrująca Wyspa. Dziś wielu tutejszych pandarenów siedzi po prostu na swoich tyłkach, opowiadając te same dawne historie, jednak nie zawsze tak było. Nasi przodkowie mieli we krwi przygodę. Dla nich każdy dzień na wyspie był szansą na spostrzeżenie nowych rzeczy i tworzenie nowych historii!
Kiedy to piszę, Wujek Chen hołduje tej tradycji gdzieś w świecie, jednak nie jest jedyny. Ścieżka Podróżnika upomniała się również o mnie, tutaj w domu, i nadeszła pora, abym nareszcie odpowiedziała!
Nazywam się Li Li Stormstout, a to jest Wędrująca Wyspa.
Wpis Pierwszy: Powrót do Podstaw
Zdecydowałam się przemierzyć mój dom używając Drogi Wędrowca, filozofii, o której wiele napisał Wujek Chen w swoich tomiszczach. Oznacza to po prostu podróżowanie krok po kroku, obserwując wszystko dookoła siebie, rozmawiając ze wszystkimi, których się spotyka i zanurzając się w detale.
Po pewnych przemyśleniach, rozpoczęłam swoją podróż przez Shen-zin Su w miejscu, gdzie pierwszy raz poznałam historię wyspy: na Świtającym Przęśle. Ten masywny kamienny most rozciąga się pomiędzy wysokimi klifami w pobliżu środka wyspy. Ze szczytu przęsła możecie rozejrzeć się po całym szmaragdowym Lesie Pei-Wu na południu. Zapiera dech w piersiach!
Jednak nie wyruszyłam tam, by podziwiać widoki. Udałam się do małej klasy wybudowanej pod mostem. Jest to miejsce, w którym większość młodych dowiaduje się o Liu Lang, pierwszym pandareńskim podróżniku (ja jednakże pierwszy raz dowiedziałam się o z listu od Wujka Chena). Przytulny, otwarty pokój był wypakowany ciekawskimi młodymi, którym kilku Mędrców opowiadało historię Liu Langa. Zajęłam miejsce i zamknęłam oczy, próbując sobie wyobrazić, że słyszę opowieść po raz pierwszy.
Przysłuchiwanie się historii Liu Langa sprawiło, że poczułam jakby wszystko było możliwe! Zainspirowana, ruszyłam przez przęsło do Świątyni Pięciu Świtów, błyszczącej wieży w samym sercu wyspy. Wejście do gigantycznego budynku jest jak wkroczenie do innego świata. Deszcz sączył się ze sklepienia; łagodna bryza muskała me ubrania; i, nawet mimo tego, że na zewnątrz było chłodno, powietrze we wnętrzu było ciepłe jak w letni dzień.
Mędrcy mówią, że w miarę jak Shen-zin Su rósł, rosła też sama świątynia, tak jakby budynek był sam w sobie częścią Wielkiego Żółwia. Jest to święte miejsce z ważnych powodów. Świątynia jest domem czterech antycznych duchów tych ziem: Shu (wody), Wugou (ziemi), Huo (ognia) i Dafeng (powietrza). Tak długo jak pozostają bezpieczne, pogoda pozostaje łagodna, a pory roku przebiegają tak, jak powinny.
Świątynia jest pełna mądrych przysłów i rzadkich ozdóbek, jednak tym, co było dla mnie najbardziej interesujące, była statua Liu Langa na pierwszym poziomie. Gdy na niego patrzyłam, myślałam o wszystkich tych wspaniałych rzeczach, których dokonał. Trzeba było być śmiałym, aby zrobić to, co on zrobił! Przygoda musiała za nim podążać na każdym kroku, nawet w domu.
Wpadłam na Mistrza Shang Xi, kiedy wychodziłam. Jest bardzo ważny w tych okolicach, bardzo szlachetny to i odważny pandaren, który jest mentorem zarówno młodych, jak i starych. Nie mogę zliczyć, jak wiele razy podpadłam Shangowi, jednak zawsze był całkiem pobłażliwy (pomijając dzień, w którym zaparzyłam mu herbatę używając smrodliwej wody z przeklętych źródeł). W każdym razie, był w dobrym humorze, więc zadałam mu parę pytań, które mnie nurtowały: Co by zrobił Liu Lang, gdyby wciąż żył? Gdzie by odnalazł przygodę na wyspie?
„Dlaczego go nie zapytasz?” odpowiedział Mistrz Xi, wskazując z powrotem na statuę. Nie wpadłam na to, więc postanowiłam spróbować. Tak naprawdę nie oczekiwałam odpowiedzi. A jednak ją dostałam!
Duch Shu musiał słuchać. Maluch wskoczył na ramię Liu Langa i cisnął kulą wody, która rozprysła się na ziemi. Po chwili kałuża się poruszyła. Spłynęła do wyjścia ze świątyni, jak żywa, i dalej w dół po długich Świtających Schodach na zewnątrz. Podążyłam najszybciej jak mogłam, aż dotarłam do szerokiej doliny na północ od świątyni. Nigdy nie zapytałam wody, dokąd zmierza; zepsuło by to niespodziankę. Tak jak Chen, przemierzałam swoją podróż krok po kroku!
Tak kiedyś napisał w liście do mnie Wujek Chen. To rada mędrca, jednak mój tatko, Chon Po, wcale tak nie uważa. Mówi, że spędzam zbyt dużo czasu na marzeniach o zewnętrznym świecie, i że ignoruję całe piękno i cudowność Wędrującej Wyspy. Nie może się bardziej mylić - kocham miejsce, z którego pochodzę.
Taki jest cel tego pamiętnika. Zrozumiałam, że jeśli kiedykolwiek mam być wielkim odkrywcą, jak Wujek Chen, muszę zacząć pisać o własnych przygodach, tak jak on to robi. Dlaczego by nie zacząć w domu? Może moja książka trafi do Wielkiej Biblioteki, wciśnięta obok tomisk Wujka Chena. Albo jeszcze lepiej, któregoś dnia mieszkańcy miasta Stormwind, Orgrimmaru lub innych odległych ziem przeczytają to i dowiedzą się o współbratymcach, naszej kulturze, i o tym, co sprawia, że to miejsce jest tak wspaniałe!
Ale od początku: najpierw wstęp. Urodziłam się na Wielkim Żółwiu, Shen-zin Su, znanym także jako Wędrująca Wyspa. Dziś wielu tutejszych pandarenów siedzi po prostu na swoich tyłkach, opowiadając te same dawne historie, jednak nie zawsze tak było. Nasi przodkowie mieli we krwi przygodę. Dla nich każdy dzień na wyspie był szansą na spostrzeżenie nowych rzeczy i tworzenie nowych historii!
Kiedy to piszę, Wujek Chen hołduje tej tradycji gdzieś w świecie, jednak nie jest jedyny. Ścieżka Podróżnika upomniała się również o mnie, tutaj w domu, i nadeszła pora, abym nareszcie odpowiedziała!
Nazywam się Li Li Stormstout, a to jest Wędrująca Wyspa.
Wpis Pierwszy: Powrót do Podstaw
Zdecydowałam się przemierzyć mój dom używając Drogi Wędrowca, filozofii, o której wiele napisał Wujek Chen w swoich tomiszczach. Oznacza to po prostu podróżowanie krok po kroku, obserwując wszystko dookoła siebie, rozmawiając ze wszystkimi, których się spotyka i zanurzając się w detale.
Po pewnych przemyśleniach, rozpoczęłam swoją podróż przez Shen-zin Su w miejscu, gdzie pierwszy raz poznałam historię wyspy: na Świtającym Przęśle. Ten masywny kamienny most rozciąga się pomiędzy wysokimi klifami w pobliżu środka wyspy. Ze szczytu przęsła możecie rozejrzeć się po całym szmaragdowym Lesie Pei-Wu na południu. Zapiera dech w piersiach!
Jednak nie wyruszyłam tam, by podziwiać widoki. Udałam się do małej klasy wybudowanej pod mostem. Jest to miejsce, w którym większość młodych dowiaduje się o Liu Lang, pierwszym pandareńskim podróżniku (ja jednakże pierwszy raz dowiedziałam się o z listu od Wujka Chena). Przytulny, otwarty pokój był wypakowany ciekawskimi młodymi, którym kilku Mędrców opowiadało historię Liu Langa. Zajęłam miejsce i zamknęłam oczy, próbując sobie wyobrazić, że słyszę opowieść po raz pierwszy.
Przysłuchiwanie się historii Liu Langa sprawiło, że poczułam jakby wszystko było możliwe! Zainspirowana, ruszyłam przez przęsło do Świątyni Pięciu Świtów, błyszczącej wieży w samym sercu wyspy. Wejście do gigantycznego budynku jest jak wkroczenie do innego świata. Deszcz sączył się ze sklepienia; łagodna bryza muskała me ubrania; i, nawet mimo tego, że na zewnątrz było chłodno, powietrze we wnętrzu było ciepłe jak w letni dzień.
Mędrcy mówią, że w miarę jak Shen-zin Su rósł, rosła też sama świątynia, tak jakby budynek był sam w sobie częścią Wielkiego Żółwia. Jest to święte miejsce z ważnych powodów. Świątynia jest domem czterech antycznych duchów tych ziem: Shu (wody), Wugou (ziemi), Huo (ognia) i Dafeng (powietrza). Tak długo jak pozostają bezpieczne, pogoda pozostaje łagodna, a pory roku przebiegają tak, jak powinny.
Świątynia jest pełna mądrych przysłów i rzadkich ozdóbek, jednak tym, co było dla mnie najbardziej interesujące, była statua Liu Langa na pierwszym poziomie. Gdy na niego patrzyłam, myślałam o wszystkich tych wspaniałych rzeczach, których dokonał. Trzeba było być śmiałym, aby zrobić to, co on zrobił! Przygoda musiała za nim podążać na każdym kroku, nawet w domu.
Wpadłam na Mistrza Shang Xi, kiedy wychodziłam. Jest bardzo ważny w tych okolicach, bardzo szlachetny to i odważny pandaren, który jest mentorem zarówno młodych, jak i starych. Nie mogę zliczyć, jak wiele razy podpadłam Shangowi, jednak zawsze był całkiem pobłażliwy (pomijając dzień, w którym zaparzyłam mu herbatę używając smrodliwej wody z przeklętych źródeł). W każdym razie, był w dobrym humorze, więc zadałam mu parę pytań, które mnie nurtowały: Co by zrobił Liu Lang, gdyby wciąż żył? Gdzie by odnalazł przygodę na wyspie?
„Dlaczego go nie zapytasz?” odpowiedział Mistrz Xi, wskazując z powrotem na statuę. Nie wpadłam na to, więc postanowiłam spróbować. Tak naprawdę nie oczekiwałam odpowiedzi. A jednak ją dostałam!
Duch Shu musiał słuchać. Maluch wskoczył na ramię Liu Langa i cisnął kulą wody, która rozprysła się na ziemi. Po chwili kałuża się poruszyła. Spłynęła do wyjścia ze świątyni, jak żywa, i dalej w dół po długich Świtających Schodach na zewnątrz. Podążyłam najszybciej jak mogłam, aż dotarłam do szerokiej doliny na północ od świątyni. Nigdy nie zapytałam wody, dokąd zmierza; zepsuło by to niespodziankę. Tak jak Chen, przemierzałam swoją podróż krok po kroku!
Ciąg dalszy nastąpi