Tak mnie naszło i popełniłem taki short. Może się spodoba
Słońce jak to słońce ma w zwyczaju, nieubłagane w swej wędrówce chyliło się ku zachodowi aby niebawem skryć się za pasmem wzgórz majaczących na horyzoncie. Leżała w płytkim zagłębieniu u podnóża ogromnego, pochyłego głazu którego poszarpany, zakończony ostrymi krawędziami szczyt górował nad okolicą, gęsto pofałdowaną licznymi pagórkami o łagodnych zboczach, porośniętą z rzadka krzewami, zieloną trawą i nielicznymi kępami skarłowaciałych drzew. Głaz oraz zagłębienie tworzyły idealną kryjówkę dla wędrowca w tej dzikiej i nieprzyjaznej krainie.
Było jej dobrze. Patrzyła z przymrużonymi oczami na czerwonawą kulę słońca łowiąc ostatnie promienie ciepła tego dnia. Poczucie błogości dopełniał pełny żołądek po sutym posiłku złożonym z mięsa gazeli suto zapitego wodą z pobliskiego strumyka, kobierzec grubego, zielonego mchu który porastał zagłębienie tworząc naturalne i całkiem wygodne leże oraz niewielkie, dogasające ognisko. Stan błogości jednak nie przytępił jej zmysłów. Nasłuchiwała, łowiła każdy szelest i ruch w bliskiej okolicy co chwilę rozglądając się czujnie.
Czuwała i rozmyślała. Rozmyślała o tym co wydarzyło się jedno słońce wcześniej. Ta istota, ta dwunożna istota... jej zapach jak zapach puszczy i piżma, skóra jak burzowe niebo i te oczy jak dwa świetliki. Zbliżyła się do mnie... nie bała się, sprawiła, że słyszałam i rozumiałam... i nic nie mogłam zrobić... jej głos... taki melodyjny i dźwięczny... "Młodsza siostro, daję Ci cząstkę siebie a ty dasz mi cząstkę swoją, od teraz będziemy jednością, od teraz jesteś Chira a ja Kaisha. Chodź ze mną..." Ja nie mogłam nic zrobić... Jej dłoń dotknęła mojej głowy, przesuneła delikatnie na moje nozdrza... chłonełam jej zapach....nie mogłam się oprzeć i sprzeciwić... usłuchałam i poszłam za nią i jestem tutaj. Teraz... teraz oddałabym za nią życie i podążę wszędzie tam gdzie ona. Jestem Chira.
Z rozmyślań wyrwało ją nagłe poruszenie w pobliżu. Usłyszała kroki. Ktoś się zbliżał. Sprężyła się w gotowości... węszyła. Od razu rozpoznała zapach. Zapach od niedawna tak bliski... zapach puszczy i piżma.
Kaisha podeszła do tlącego się ogniska, resztki żaru zalała przyniesioną wodą w tykwie i zagrzebała popiołem po czym potarmosiła Chirę pieszczotliwie za uszami.
- Chodź Chira - szepneła - pora ruszać. Rano będziemy w domu.
Zebrała swój ekwipunek po czym jak na dwunożną istotę przystało, ruszyła sprężystym krokiem. Chira podniosła się, otrząsneła futro i tak jak to każdy kot ma w zwyczaju, mały czy duży bez wyjątku, wyprężyła grzbiet w pałąk, przeciągneła się po czym w kilku susach dogoniła Kaishę, zrównała się z nią i razem podążyły w kierunku gdzie niebo ciemniało.