Zapraszam na sesje w niedziele o 20
Przygotujcie jakieś szaty i kaptury(żeby wyglądać mniej więcej jak Gapciu)
Sesja nie będzie polegać głównie na zabijaniu
|
|
Spróbuję napisać coś w stylu opowiadania
|
|
Możesz podać własny
|
|
Mnie też raczej nie będzie w niedziele.
Proponuję, żeby ci co nie mają 40 lvl porobili questy albo insty |
|
fajnie było
|
|
Ja bym dopisał o nielogowaniu sie przez określony czas bez podania przyczyny.
I nie rozumiem do końca,że jeżeli kogoś nie interesuje RP to po co go przyjmować? |
|
Popieram
|
|
Niestety mój brat planuje w niedziele iść zabić thunder kinga i niestety mnie nie będzie
Mi środa chyba najbardziej pasuje |
|
Super wyszło
|
|
Wg mnie na czas obecny wystarczy 1 oficer(chyba że ktoś jeszcze chce) i proponuje Gapcia na to stanowisko. Najwyżej jak gildia sie powiększy to powoła sie kolejnych.
Nie uważacie że mogliby już dołączyć dk? Najwyżej będą bić z auto-attacku. Nie będzie już takiej różnicy. |
|
Prawdopodobnie jeszcze wtorek będzie mi pasować.
|
|
Chyba 3 healerów(licząc Ferngala). Niedługo dojdą dk. Być może nasz znajomy paladyn do nas dołączy?
|
|
W sumie też dobre(jeżeli ktoś chce grac dk wyłącznie dlatego, że nie chce mu sie expić innej klasy)
|
|
Ale ty chcesz grać dk bo podoba ci sie jego lore, potrafisz sie w niego wczuć(dk to praktycznie undead, tyle ze bardziej emo)?
|
|
Grodih powiedział mi że hunt mu sie słabo podoba, a do tego narazie nie ma czasu grać. I co Szoszu, warto?
|
|
A właściwie nawet gdyby grał to czemu nie mogą być 2 te same klasy i rasy? On mógłby grać np. snajperem.
Zastanawiam się czy nie poprawić streszczenia sesji i wrzucić na forum |
|
Grając monkiem nie trzeba wcale odbierać klimatu Gapciowi. Można sobie zrobić BE i np. rpować jako Saiyanin.
|
|
„Demoniczna Panda - opowiadanie”
wysłany:
Napisałem coś w stylu opowiadania z sesji, na której nie było Ventasa. Trochę mi brakuje do niego(całkiem sporo). Nie spodziewajcie sie niczego wielkiego po tym(ale po Kronikach Nasturana spodziewajcie), ale i tak zapraszam do lektury. Proszę o wytykanie ewentualnych błędów.
Prolog W Brzytewce zapadał zmrok, a mimo to panował spory zgiełk. Mieszkańcy okolic starali się kupić żywność, której od wielu dni brakowało. Orgimmar szykował się do wojny. Tymczasem w opuszczonym legowisku orków, na odludziu, słychać było rozmowę dwóch dzielnych awanturników: - Czy jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytał niskim głosem, wskazującym na taurena jeden z nich. -Kelgroku – odpowiedział mu niecierpliwie nieumarły. – To nie jest normalne, że tracisz pamięć na tydzień. Żaden, nie wiadomo jak mocny trunek by tego nie sprawił. Ktoś musiał potraktować cię zaklęciem – gdy Opuszczony skończył, poprawił szczękę, która zaczęła mu odpadać. Przez chwile siedzieli w ciszy. Ognisko, ledwie się żarzące, nie było w stanie w pełni oświetlić pomieszczenia. - Może masz racje – odparł Kelgrok. – Ale czy twoja mikstura jest na pewno bezpieczna, Bonesmile? -Ech, taureni. Może w walce jesteście odważni, ale boicie się odrobiny magii. Od wielu lat zajmuje się alchemią i uwierz mi, moje eliksiry są całkowicie bezpieczne – uspokajał taurena – Jedynym skutkiem ubocznym może być utrata włosów… - Co takiego?! – Kelgrok krzyknął z przerażenia. - Nie bój się – spokojnie odparł. – Jest na to bardzo niewielka szansa, praktycznie zerowa. A do tego włosy ci odrosną. To nie jest nieodwracalne. - Hmm – zastanawiał się tauren – Jesteś pewny? - Absolutnie – zapewnił nieumarły. – Proszę – wyciągnął z kieszeni małą fiolkę, w której znajdował się czerwony płyn. Podał ją Kelgrokowi, starając się przy tym uśmiechać. – Do dna. Tauren, wziąwszy niechętnie lekarstwo, wymamrotał coś pod nosem. Raz krowie śmierć pomyślał i wypił duszkiem miksturę. Była ona bez smaku. Poczuł, że cała krew płynie mu do głowy. Czuł, że robi się coraz cięższy. Sparaliżowany, padł na podłogę. Stracił kontakt z rzeczywistością. Wszystko zrobiło się czarne, szedł przez długi korytarz, w którym znajdowały się pokoje. W każdym z nich widział inny etap swojego życia: szkolenie na wojownika, walkę z centaurami, zdradę Ponurego Totemu i ucieczkę przez Góry Kamiennego Szponu. Podróżował przez tunel, widząc samego siebie. Gdy zbliżał się ku końcowi, dostrzegł coś dziwnego. Wracał z jednej ze swoich wypraw, gdy został zaatakowany przez orków… - Kelgroku, KELGROKU! – nieumarły starał się ocucić swego dużego towarzysza. - Moja… głowa… - odpowiedział z bólem. -Ty żyjesz! Wiedziałem, że możesz stracić przytomność, ale nie na tyle godzin… -Godzin? Jak… długo… -6 godzin – przerwał mu Bonesmile. – Przez 6 godzin byłeś sztywny jak kłoda. Nie sądziłem, że się obudzisz. - 6… godzin? – zdziwił się. – Posłuchaj mnie, kapłanie… Musimy… wezwać… Szpony… - wymamrotał wojownik, po czym znowu zemdlał. Rozdział I Stary ,,Przyjaciel” Ugory nie są przyjaznym miejscem. Kelgrok pamiętał, gdy będąc jeszcze cielakiem, podróżował wraz z rodziną przez niekończące się stepy. Pomimo nadejścia Skrzydeł Śmierci, w północnej części wiele się nie zmieniło. Prawdziwy kataklizm stał się za sprawą Garrosha i jego dążenia do dominacji nad światem. W oddali tauren widział maleńkie osady świnorożców. Sawanna była niekończącym się morzem traw. Kelgrok lubił ciepło, wiele podróżował na południu kontynentu, ale nawet on męczył się w takim upale. Droga, po której podróżował Szpon, parowała. Chyba oszalałem, że poprosiłem Go o pomoc myślał. On jest szaleńcem, to nie skończy się dobrze… Był już bliski celu. Wspinaczka górska nie była dla kodo i sam musiał nieść 2 pełne worki. Słońce było w zenicie, co nie pomagało taurenowi w wysiłku. Z góry mógł podziwiać wspaniały widok rozciągającej się na północy Cienistą Dolinę. Ach, jak wiele bym dał za odrobinę cienia marzył. Stanął wreszcie przed jaskinią. Nieźle się urządził, z dołu jej nie widać zauważył. Wszedł do niej. Ale ulga, wreszcie odrobina chłodu odetchnął. Podszedł do niewielkich żelaznych drzwi, które znajdowały się na końcu groty. Zapukał. - Czego?! – krzyknął po pewnym czasie gardłowy głos. – Nie mam zamiaru rozmawiać z wami na temat wiary w światło, wy oszołomy! - To ja, twój stary przyjaciel, Kelgrok – odpowiedział, starając się nie panikować. - Hmm? – tauren usłyszał odgłos otwieranego zamka. – Bałem się, że to jakiś polityczny. Ślepcy z Przymierza, kartelów goblińskich, ba, nawet z twojej Hordy nie umieją docenić prawdziwej sztuki… - drzwi się otworzyły. Stanął w nich dosyć mały, nawet jak na osobnika swojego gatunku, goblin. Był ubrany w skórzaną, jasno zieloną koszule, ozdobioną czerwoną muszką. Łysiał, miał jedynie szare wąsy, rzadko spotykane u pobratymców. Jego spodnie, również wykonane ze skóry, były poplamione na bordowo. Kelgrok bał się domyślać, od czego. - Jak to? Nie uściskasz starego kumpla? – zapytał z oburzeniem gospodarz. Tauren, starając się ukryć obrzydzenie i strach, objął go. - Dalej, wchodź – odsunął się. – Nie będziemy tak tu stać. - Ano nie – odpowiedział Szpon zamykając za sobą drzwi. – Czy nasz znajomy już podzielił się z tobą swoją wiedzą? - No wiesz? Ledwo co wszedłeś i już chcesz rozmawiać o interesach… - zniesmaczył się. – O, widzę że przyniosłeś mi zapłatę za moją jakże trudną, ale satysfakcjonującą robotę? – spojrzał na worki, które trzymał tauren. - Oczywiście – odpowiedział. – Są twoje – położył na korytarzu przesyłkę. – Sól i warzywa, tak jak chciałeś. - Doskonale, doskonale – ucieszył się gospodarz. – A wracając do twojego pytania… Jeszcze nic nie powiedział, niestety… - Taki twardy? Zaślepiony w swoją ideologie? – zdziwił się. - Niee – odparł goblin – jeszcze nie pytałem… - Co takiego?! – krzyknął. - Spokojnie – gospodarz odparł z nudy. – Jestem zawodowcem. Jak jeszcze troszkę powiesi, to nic mu się nie stanie. Herbatki? – spytał się. - Co takiego? – zdziwił się tauren. - Pytam się ciebie, czy nie zechciałbyś się napić wraz ze mną herbaty. No wiesz, taki napar z zeschłych liści. Woda jest tu skażona, ale po obróbce… - Napije się – przerwał mu. - Doskonale, doskonale. Poproszę za mną – zaprowadził Kelgroka do schludnego, małego pokoiku. – Rozgość się. Kelgrok usiadł na krześle, zrobionym prawdopodobnie z kości. Wszystkie meble zostały pokryte skórą. Sięgnął po książkę leżącą na stoliku. Przeczytawszy tytuł: ,,Co robić, gdy twoje jedzenie walczy mieczem ale używa magii. Prosty poradnik”, zaraz ją odłożył. Następne, co zauważył, to obraz wiszący na… suficie. Przedstawiał starego goblina, bardzo podobnego do gospodarza. - Przystojny był facet z tatunia, prawda? –zapytał, trzymający tackę z dwoma filiżankami, goblin. – Biedny tatuś, szkoda, że tak skończył. Był właścicielem elektrowni, w której wybuchł reaktor. Smutna historia. Wiesz, że chciał, żebym poszedł w jego ślady? Ale ja zawsze interesowałem się anatomią… Taurena zatkało. Nie wiedział, co powiedzieć. W co ja się wpakowałem? Zadawał sobie wciąż to samo pytanie. - Jak coś – przerwał ciszę goblin. – To właśnie zafundowałem kultyście kąpiel, strasznie śmierdział. - Eee… Dziękuję za herbatę – podziękował. - Bardzo proszę – uśmiechnął się goblin. Wziął filiżankę i zaczął siorbać napar. – Chcesz może solonego mięska? – zapytał. - Nie. Niedawno jadłem – odmówił. Kelgrok wątpił, że to mięso było pochodzenia zwierzęcego. - Jak sobie chcesz – wyszczerzył zęby. – Nie spróbować takiego przysmaku… No cóż, twoja strata. A małe gobliny głodują… - Możemy już przesłuchać tego kultystę? – niecierpliwił się gość. - Jeśli chcesz, to możemy pójść do naszego kolegi… Za mną – podskakując, pobiegł do piwnicy. Tauren, walcząc z strachem, ruszył za nim w dół. Schodził dosyć długo. Robiło się coraz zimniej i zimniej. Jego oddech zaczynał się skraplać. W końcu schody się skończyły. Weszli do dosyć dużej, oświetlonej pochodniami, pieczary. Na środku niej znajdowała się studnia, do której wpadała lina. Była naprężona. Jednak nie to zmartwiło Kelgroka. Na końcu groty były otwarte drzwi, przez które zauważył zwisające rzeźnickie haki i ogromną piłę. Dreszcz przeszedł mu po plecach. - To pomieszczenie nie będzie nam potrzebne – podbiegł zamknąć pokój. – To moja, echem, pracownia – kontynuował goblin. – Bądź tak dobry i zakręć kołowrotem, tym przy wejściu. Kelgrok usłuchał. Po chwili kręcenia dostrzegł zwisającego głową w dół orka. Był w potwornym stanie. Prawdopodobnie z powodu opuchlizny, nie widział. Jego skóra zrobiła się fioletowa. - Czego chcesz, potworze? – zapytał, płacząc przy okazji. - Ten oto szanowny pan stracił swoje rogi. Czy zechciałbyś nam opowiedzieć, na co twojemu klanowi potrzebne są rogi taurena? – odpowiedział ze spokojem. Kelgrok nie wiedział, kiedy bardziej bał się goblina. Gdy ten mówił opanowanym głosem, czy pełnym szaleństwa wrzaskiem. Po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że cały czas boi się tak samo. - Phi. Nigdy wam nie powiem, popaprańcy. Jestem zbyt wierny płonącemu legionowi. Wkrótce całe Azeroth opanuje pożoga, a demoniczni panowie nagrodzą swoje wierne sługi, które… - Dosyć! – pisnął goblin. – Taurenie, na kiedy potrzebujesz te informacje? Mogę obiecać, że za 3 tygodnie ten pan wyśpiewa wszystko – spojrzał z iskrą w oku na kultystę. * * * - Na pewno już musisz iść? - Niestety tak – skłamał Kelgrok. Cieszył się, że to już koniec. - Opowiedziałem ci, jak złapałem tego kultystę? – spytał się goblin. – Jak zapewne wiesz, albo i nie wiesz jednym z ostatnich stopni zaawansowania w Płonącym Ostrzu jest złożenie kogoś bliskiego w ofierze. Nasz delikwent niósł ze sobą swoją 5 letnią siostrzenice. A ja nie lubię porywaczy. Ani kultystów. Chciałem kiedyś zostać adeptem. Młody byłem i głupi, ale na szczęście mnie nie przyjęli. Wiesz dlaczego? Podobno byłem zbyt obłąkany. OBŁĄKANY! Rozumiesz to? - Nie jestem w stanie pojąć – odparł. – No cóż. Dzięki za pomoc. Trzymaj się. - Czekaj, czekaj. Co mam zrobić z orkiem? -Z kultystą? Zrób co chcesz. - Doskonale, doskonale – goblin oblizał wargi. – Acha, bym zapomniał. Jeśli następnym razem mam kogoś złapać, proszę, żeby to nie był krasnolud. - Do widzenia – powiedział, wychodząc. - Aa, jeszcze jedno. Najlepiej niech to będzie gnomka. Mają one najlepsze… -Do widzenia!- krzyknął tauren. Na przodków! Tylko się nie odwracaj i biegnij jak najszybciej powtarzał sobie w myślach. Rozdział II Demoniczna Panda W karczmie panował spory tłok. Wielu awanturników, wśród których znajdowały się Szpony. Starało się zaspokoić pragnienie lub znaleźć pomysł na szybki wzbogacenie się. - Szlag – zdenerwował się tauren. – Panowie, musicie wybaczyć, ale powinniśmy się stąd wynieść. Oni wszędzie mają szpiegów – rozejrzał się. - Hmm, chyba znać odpowiednie miejsce – odparł Rakhalarjin. * * * - Nie przejmować się ta star’ orczyca na zewn’trz – oznajmił. – Interesować j’ tylko racice trzody – dokończył. Usiedli. Było późne popołudnie, upał już nie doskwierał. Do pomieszczenia wpadał kojący wietrzyk. - W jakiej sprawie nas wezwałeś, taurenie? – spytał się po chwili Grodih, orczy łowca, nowy nabytek Szponów. - Zaraz się dowiecie – odparł. – Poczekajmy na naszego pluszaka. - Pluszaka?! – krzyknął gniewnie Gapciu, wchodząc. – Ten pluszak jest jednym z przyjaciół Chena, ty krowo – dodał. Kelgrok wstał, zrobiło się nerwowo. - Uspokójcie się – Bonesmile starał się zażegnać konflikt. – Usiądźcie. Napijmy się i porozmawiajmy. Informacja o napitku uspokoiła Gapcia, który usiadł przy ścianie, najdalej od taurena. Kelgrok. Starając się panować and sobą dołączył do reszty drużyny. - Nie mamy czasu do stracenia – orzekł tauren. – Na pewno jesteście ciekawi powodu… - Pożar! – krzyknął Grodih. Stolik stojący obok Gapcia stanął w płomieniach. Zapanował popłoch, jednak niebezpieczeństwo szybko minęło. Pandaren, korzystając z jednej ze swoich sztuczek, zdmuchnął ogień równie szybko, jak spowodował. W powietrzu wyczuć można było przykry zapach, ale budynek został uratowany od całkowitego zwęglenia. - Eh, wracając do tematu – starał mówić z zasłoniętym dłonią nosem. – Musicie być ciekawi, dlaczego was wezwaliśmy – spojrzał na kapłana. - Owszem – odrzekli chórem. Dzięki wpadającemu powietrzu smród ustępował. - Jak wiecie – zaczął swoją opowieść – ktoś pozbawił mnie mojej dumy, czyli rogów. Na początku obwiniałem o to Gapcia – spojrzał na pandarena – ale dzięki pomocy naszego alchemika – odwrócił się ku nieumarłemu – dowiedziałem się prawdy. - Nawet ja miewam przebłyski – skłonił się. - Liczę na przeprosiny za te fałszywe oszczerstwa – oburzył się pandaren, otwierając trzecią flaszkę. - Wybacz – tauren walczył z samym sobą. – Nie miałem racji – podał Szponowi butelkę Taurenówki, znanego alkoholu wytwarzanego przez jego lud. – Do sedna. Wracałem z jednej z moich wypraw i zostałem zaatakowany przez orków. - Garrosh? – zapytał troll. - Nie gorzej. Znacznie gorzej. Płonące Ostrze – odpowiedział, spluwając. - Płonące Ostrze? A czy oni nie pomagają Garremu? – zapytał pijany pandaren. - Jedynie odłam. Ale ci, których spotkałem, służyli legionowi – odparł. - W jakim celu cie napadli? – spytał Grodih. – Znasz ich motyw? - Niestety nie – powiedział ze smutkiem tauren. –Ale znam ich miejsce kryjówki. - Opowiedzieli ci o swojej kryjówce? - Nie. Po odzyskaniu pamięci nie próżnowałem. Przesłuchałem jednego z kultystów. Wyśpiewał wszystko, co wiedział. - Co z nim zrobiłeś? – zapytał Bonesmile, oblizując się. - Nie wiem, co go spotkało. Zajął się nim mój, echem – zawahał się – przyjaciel. – odpowiedział. Nieumarły poczuł się zawiedziony. - Jak udało ci się przeżyć? - Sam nie wiem – odrzekł tauren. – Jeden z nich potraktował mnie zaklęciem, ale pewnie coś zepsuł. Czując, że z każdą chwilą słabnę, uciekłem wzdłuż drogi, aż natrafiłem na karawanę, podróżującą do Rozdroży. Po chwili straciłem przytomność. – Kelgrok rozejrzał się po zebranych. – Gdzie jest Nasturan? - Pewnie studiuje księgi – kapłan odrzekł po zastanowieniu. - Niedobrze – zmartwił się. – Liczyłem, że jego wiedza mogłaby być… przydatna. No cóż, musimy poradzić sobie bez niego. - Jaki być twa plan? – zapytał z akcentem Rakhalarjin. - Nie możemy ich zaatakować frontalnie. Ich przywódca mógłby uciec. Musicie przebrać się za jednych z nich i udać się do ich kryjówki. - Co takiego? – obudził się Gapciu. – Czy widziałeś kiedyś wśród kultystów pandarena? - Nie, ale przecież mogłeś się nawrócić. Będziesz pierwszą… - Demoniczn’ pand’ – przerwał mu troll. Wszyscy wybuchli śmiechem. Starali się opanować, co wcale nie było łatwe. - Nie pandą, a pandarenem! – zdenerwował się. - Wybacz, Gapciu – odrzekł Rakhalarjin, wycierając łzy. Pozostałe Szpony wciąż były niedysponowane. Po paru minutach, gdy wszyscy doszli jako tako do siebie, Kelgrok oznajmił: - Musimy zdobyć dla was ubrania i medaliony, które każdy z kultystów posiada. Tak się składa, że po drugiej stronie wąwozu, w jaskini, ma kryjówkę mały oddział kultystów. Tam właśnie chowają dobrobyty zrabowane w Durotarze. W drogę. * * * - I co tera? – zapytał troll. Szpony, chowając się za skałami, obserwowały jaskinie. Widać był jedynie kilku orków. Słońce znajdowało się już bardzo nisko i widoczność nie była za dobra. - Musimy wziąć ich z zaskoczenia. Ubrania nie mogą być zniszczone i poplamione krwią. Śmierć z cienia. - Spoko - odparł spokojnie, po czym zniknął w cieniu. - Powinniśmy powoli podchodzić. Starajcie się być niewidoczni – orzekł. Zaczęli się skradać, co nie jest łatwe, gdy ma się w drużynie taurena. Gdy byli już blisko, zauważyli trolla. Łowca cieni położył się na skale, wokół niego leżały zwłoki kultystów. - Dobrze się spisałeś – już biegnąc, Kelgrok pochwalił Rakhalarjina. - Sie wie. - Teraz ściągnijcie z nich szaty. Tak, wiem, że śmierdzą. Każdy ma medalion? Dobrze… Co czynisz? – spojrzał na nieumarłego, chowającego rękę orka w swych szatach. - To na później – uśmiechnął się. - Ehh, nieistotne – westchnął tauren. – Te jaskinie są głębokie. Nie zdziwiłbym się, gdyby w środku czekało nawet i setka kultystów. Musimy ich tam zatrzymać, przynajmniej na jakiś czas. - Możemy zasypać wejście – zaproponował ork, wyciągając jakieś zawiniątko. – Mam tu dynamit. Trochę im zajmie przekopanie się. - Dobrze. Rób swoje – udzielił zgodę. Materiały wybuchowe kojarzyły mu się z goblinami, ale nie mogli znaleźć lepszego pomysłu. - Podłożone. Teraz tylko lont… Świetnie. Podpalamy… Wynośmy się stąd! – krzyknął, biegnąc za skały. Usłyszeli potężny wybuch. Kelgrok spojrzał na miejsce, w którym znajdowało się wejście. Eksplozja całkowicie je zasypała. - Dobrze. Teraz musicie udać się do Rozdroży. Obserwujcie, starajcie się wchłonąć do nich. - A ty? – spytał Bonesmile. – Nie idziesz z nami? - Ja udam się za wami. Musimy pokazać szpiegom, że nie znamy siebie nawzajem. Ruszajcie. Rozdział III Teatr Kelgrok wjechał do Rozdroży. Nie było to wielki miasteczko, ot, zwykły przystanek na ogromnej sawannie. Mieszkańcami byli zwykli łowcy albo sklepikarze. Wchodząc do karczmy, pierwsze co zauważył, to kłótnia Gapcia z barmanem, białym taurenem, trzymającym miotłę do obrony. - Twoje szczyny są za drogie! – krzyczał pandaren. - W okolicy nie znajdziesz tańszego. Jestem monopolistą alkoholu – prychnął. Kelgrok rozejrzał sie po zebranych. Oprócz Szponów swoje pragnienie zaspakajało wielu orków. Spojrzeli z zaciekawieniem na wchodzącego wojownika. Oby się udało pomyślał. - Bracia. Zdołałem ocaleć przed potwornymi kultystami! Wiedzcie, że zamierzam udać się na północ. Zniszczę cały ich klan! To mówię ja, Kelgrok, wnuk mężnego Kela z Krwawego Topora! Uwolnię nasze ziemie od ich terroru! – poczuł się niezręcznie. Patrzą na mnie jak na szaleńca. Wyszedł z karczmy i kierując się ku północnej bramie kontynuował swoją grę. Starał sie nie odwracać. Kilkadziesiąt metrów za miastem okrążyły go zakapturzone postacie. Jedna z nich, wyraźnie grubsza od pozostałych, pachniała alkoholem. Na przodków, niech wszystko się uda pomyślał. Przeciwko niemu stanęło 9 kultystów. Zatem w miasteczku byli członkowie klanu. - Czego chcecie? Skąd drogi prowadzą? Jaki jest wasz cel? - Nieważne, skąd jesteśmy – odrzekł ochrypły głos, którego tauren nie znał – ale po co. To twój koniec, „mężny wojowniku” – zaśmiał się. Kelgrok rozejrzał sie po zebranych. Z łatwością rozpoznał wszystkie Szpony, oprócz Grodiha, który jako jedyny z drużyny był orkiem. Muszę być ostrożny zaszarżował na nieprzyjaciela. Potężnym pchnięciem tarczy pozbawił go przytomności. Dwóch orków, stojących za mówiącym, rzuciło się na taurena. Jeden z nich, dosyć stary patrząc na siwą brodę, uderzył głowę wojownika laską, co go zezłościło. Potężnym cięciem rozciął obu kultystów na pół. Nikt z pozostałych nie raczył się do ataku. Po chwili zauważył, że brakuje jednego z nich, wyraźnie wyższego i chudszego od pozostałych. - Wybacz, mon – usłyszał, po czym zwalił sie na ziemie. - Zabijcie go! – krzyknął pozostały przy życiu kultysta. – Jest zbyt niebezpieczny. - Nie – odrzekł mu nieumarły. – Musimy go doprowadzić żywego. - Jest zbyt niebezpieczny – powtórzył, zaciskając zęby. – Pozbawił życia trzech z nas. - Odbierzcie mu uzbrojenie i zwiążcie. Dostarczymy go żywcem. Zwalczając ból głowy, ruszył za kultystami. Cały czas był popychany i szturchany. To, co zdenerwowało taurena, było zachowanie Gapcia. Pandaren tak sie wczuł, że rzucał w niego suchymi bułkami. Zapadła noc i upał mu nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie, trochę trząsł sie z zimna. Rozdział IV W kryjówce drapieżnika - Niedługo dojdziemy do naszego dowódcy – rzekł mu nieznajomy ork. – Okaż szacunek, a może zginiesz szybciej – wyszczerzył kły. Spinali się na jedną z gór Ugorów. Chociaż spinanie to za dużo powiedziane. Ścieżka była tak wyrównana, że kultyści wchodzili na wierzchowcach. Po drodze mijali kolejnych członków Ostrza. Gwiazdy i księżyc nie były widoczne. Cały szczyt pokryty był czerwoną mgłą. Weszli w środek obozu. Na przodków, tu musi być ich ponad setka pomyślał. - Co robi tauren w naszej kryjówce? – zapytał warcząc ogromny ork, mistrz ostrzy. - Przyprowadziliśmy jeńca – odpowiedział mu zielonoskóry stojący obok Kelgroka. Był to Grodih, poznając po głosie. - Nasz przywódca chce go zobaczyć – dodał kultysta nie będący Szponem. - Niech będzie. Wchodźcie – udzielił zgody. Wspięli się na sam szczyt. Na środku zauważyli, chronionego przez kultystów, nieumarłego. Wydawał sie zajęty, nie zwrócił uwagi na gości. Zajmował sie kontrolą aparatury. - Panie – rzekł kultysta. – Przyprowadziliśmy Kelgroka. - O – zdziwił sie opuszczony. – Nie sądziłem, że wam sie uda. Tych, którym uciekł, spotkał straszny los, ale was wynagrodzę, jak wam sie nie śniło. – podszedł do jeńca. – I co, taurenie? Zdziwiony? Nie spodziewałeś sie chyba, że za wszystkim stoi nieumarły, prawda? - Dlaczego dołączyłeś do kultystów? - Dlaczego? Ponieważ my, opuszczeni, mamy wolną wolę. A ja postanowiłem służyć legionowi. Oczy otworzył mi starszy aptekarz Putress. To on postanowił służyć Varimathrasowi, upiornemu panu. Pomimo tego, że polegli, ja kontynuuje ich dzieło. - W takim razie w jakim celu jestem ci potrzebny? – splunął. - Widzisz te aparaturę? Wytwarzam w niej bimberek, można powiedzieć, niezwykły. Jest on troszkę trujący. Jedna beczka jest w stanie uśmiercić cały Orgrimmar. I tak się składa, że składnikiem są ukruszone rogi taurena. Lub kopyta. - Ale dlaczego ja? Mogłeś wybierać z wielu starszych lub młodszych taurenów, a jednak wybrałeś mnie. - Haha – zaśmiał sie diabolicznie. – Uważasz mnie za tak nie ambitnego? Idącego na łatwiznę? Chciałem, żeby ostatni członek klanu Krwawego Topora przyczynił się do zagłady życia na Kalimdorze. - wyjaśniał wyciągając jakiś rulon papieru. – Który go obezwładnił? -Ja – powiedział Rakhalarjin, wychodząc z szeregu. - Dostarczysz ten raport dowództwu na Pustkowiu. Przekaż również, że zrobimy więcej napitku – podał mu zwój. – A co do ciebie – spojrzał na taurena – Jak chcesz umrzeć, Kelgroku? Zostać zjedzonym przez demona, czy spaść w przepaść? A może chcesz posmakować trunku? – uśmiechnął sie. Nie zauważył przecięcia więzów przez trolla. Tauren złapał klingę niewielkiego sztyletu podanego przez łowcę cieni. - Dosyć tego – warknął. Rzucił się na przywódcę. Zaskoczeni strażnicy popędzili ku taurenowi. Najbliższy mu, młody ork szykował się do pchnięcia nożem, gdy Rakhalarjin wbił mu w szyje własne ostrze. Z rany wypłynęła czarna krew, kultysta padł martwy. Gapciu zaatakował mistrza ostrzy, który ciął wszystko, co sie rusza. Był niezwykle szybki, ale pandaren, uczony niegdyś przez Chena, unikał każdego ataku. Jego styl walki przypominał taniec. Jednym, celnym uderzeniem kostura sprawił, że wojownik nadział sie na własny miecz. Grodih, jak przystało na łowcę, wyciągnął niewielki łuk i zaczął godzić atakujących. Kelgrok, powaliwszy nieumarłego, podniósł go za szaty i przyłożył ostrze do gardła. - Już za późno, taurenie. Ale trafiło do sprzedaży i nic na to nie poradzisz – zaśmiał sie. Jego chichot, coraz cichszy, niósł sie po okolicy, gdy spadał z samego szczytu. - Kelgroku – zaczął troll – w tym raporcie pisać, że tylko dwa beczki trafić do ,,biznesmenów”. Tu napisane, że kryjówka ich na północ-wschodni st’d, przy stara platforma. - Udajmy sie tam – spojrzał na aparaturę. – Grodihu, wiesz co robić. Ork, uśmiechając sie, wyciągnął dynamit. Rozdział V Czarny krasnolud - I co robimy? – zapytał sie Bonesmile, patrząc na samotną wieże, z trzech stron ogrodzoną górami. - Nie będą mieli jak uciec. Dorwijmy ich – orzekł Grodih, naciągając strzałę. - Poczekajcie. Niech Rakhalarjin wróci ze zwiadu. Musimy znać ich dokładną liczebność, zanim zaatakujemy. - Na mnie czekacie? – usłyszeli za plecami głos trolla. - Czego sie dowiedziałeś? - Przed wieża stać trzech strażników. Dwóch być w środku. Na szczycie liczyć pieni’dze goblin. Ja myśleć to ich szef. - Mamy szczęście. Poradzimy sobie bez Gapcia – ucieszył sie Kelgrok. Po zejściu z góry kultystów, pandaren, poprzez kruka, otrzymał wiadomość od swego mistrza. Miał on zaraz stawić sie u Chena, opuścił więc resztę Szponów i wyruszył w podróż. Strażnicy nie zdążyli zareagować. Grodih powalił dwóch celnymi strzałami, a troll zaatakował od tyłu. Wbiegli do wieży. Po schodach staranowali kolejnych dwóch. W punkcie widokowym stał goblin, bojący sie swoich gości. - Gdzie jest trunek od kultystów?! – krzyknął Grodih. - Nie róbcie mi krzywdy, jestem tylko biednym biznesmenem – zapłakał. - Więc powiedz nam… - nie dokończył. Goblin, wyciągnąwszy sztylet z cholewy, rzucił sie na orka. Gdyby nie szybki unik łowca leżał by z poderżniętym gardłem. Rakhalarjin szybkim cięciem przeleciał po plecach goblina tworząc długą ranę. Napastnik padł na ziemie. - Trucizna – pisnął. - Gdzie być alkohol? – schylił sie do niego. – Ta trucizna działać bardzo wolno. - To piecze! Zgaście to! – krzyczał. – Zgaście! Jest w Rozdrożu! Zgaście to! Grodih, litując sie nad cierpiącym, strzelił pistoletem ukrytym w rękawie. Trafił precyzyjnie. * * * Stali przed wieżą. Szykowali sie do podróży. - Musimy szybko udać sie do… - Bonesmile nie dokończył. Naprzeciw nim biegł ogromny czarny krasnolud, trzymając potężny dwuręczny topór. Jego oczy świeciły sie na czerwono. Nawiązała sie walka. Kelgrok wykorzystywał całą swą siłę do parowania tarczą niebezpiecznych ataków. Rakhalarjin zadawał szybki pchnięcia w plecy, ale napastnik nie reagował. W jego klatce piersiowej tkwiła niezliczona liczba strzał wystrzelonych przed Grodiha. Bonesmile uderzał świętym ogniem. Po długiej walce przeciwnik musiał uznać wyższość Szponów, padł martwy. - Na przodków! Co to było? Nigdy nie widziałem czarnego krasnoluda. – rozejrzał sie po towarzyszach. Nieumarły z wielką przyjemnością raczył sie przeciwnikiem. - Ah. Czarny jest znacznie smaczniejszy od zwykłego. - Nie wiem, z jakiego klanu on jest – zaczął Grodih – ale to źle wróży na przyszłość. Będziemy mięli kłopoty. - Być może – rzekł tauren – ale jest ważniejsza sprawa. Udajmy sie do Rozdroży. * * * - To znowu wy? - Barmanie, posłuchaj. Musisz nam dać obie beczki trefnego alkoholu, którego kupiłeś od goblina z północy. - Wolne żarty. Trefny alkohol? Dać? Sprzedam go za 10 sztuk złota. - Może po prostu je wysadzę? – zaproponował Grodih, trzymając laskę dynamitu. - Co tu sie dzieje? – zapytał wchodzący do karczmy Xaroyu. – Wybaczcie, ale byłem bardzo zajęty. Co sie stało? -Ten tauren nie chce nam dać zatrutego ale – oznajmił Kelgrok. -Mości panowie, schowajcie ten dynamit, błagam. Zmieniam cenę, 10 srebrników. Tylko schowajcie go. Nie chcę pójść z torbami – prosił barman. Kelgrokowi zrobiło mu sie żal. Był przecież taurenem, a do tego nie mógł wiedzieć nic o spisku. Wojownik wyciągnął pieniądze z sakiewki. * * * - Co my zrobimy z tym alkoholem? Trzeba było go wysadzić. – marudził ork. - Ucisz się. Zamierzam przyrządzić odtrutkę. Nigdzie indziej nie kupisz ale w tej cenie. – odparł mu Bonesmile. - Ja nie wypić grogu z róg taurena – stwierdził troll. - Magu – kapłan zwrócił sie ku Xaroyu. – Jadłeś kiedyś czarnego krasnoluda? Jest pyszny. - Hmm – zastanawiał sie Kelgrok. – Pustkowie. Przyjacielu – zwrócił się do łowcy cieni. – Daj mi ten raport. Udam się zanieść go. - Być pewny? - Tak, poradzę sobie. Przy okazji odwiedzę dawne strony. |
|
Jest jutro jakaś sesja?
|
|
Organizuje ktoś sesje w poniedziałek?
|