Koniec konkursu, wiec wrzucam swoje opowiadanie jako ze nie ma ich na głównej stronie. Nie jest to nic szczególnego, ale moze kogoś zainteresuje.
-------------------
Jesteśmy na miejscu, Powiedział Khadgar do Thrala. Przed nami znajdują się pustkowia Frostfire, dalej musisz iść sam. Ja w tej chwili wracam do naszych sojuszników aby pomóc im przerwać oblężenie Karabor. Wiem, ze będzie to dla ciebie wyjątkowo trudne, ale musisz powiadomić o wszystkim Durotana z klanu Frostwolf. Będziemy potrzebować wsparcia również kogoś z obecnych klanów, a Durotan wedle naszych informacji jest najbardziej otwarty i honorowy. Zdaje sobie z tego sprawę i dziękuje za wszystko odparł Thrall. Obiecuje, ze nie zawiodę i zrobię wszystko aby naprawić zło jakie wyrządził Garrosh. Obaj Panowie uściskali się i poklepali po plecach, nie zważając na waśnie miedzy ich rasami. Po czym podążyli w przeciwnych kierunkach.
Od tej chwili Thrall był zdany tylko na siebie. Czekała go jeszcze dość długa wędrówka przez skalno lodowe pustkowia. Szlak wydawał się w miarę bezpieczny, dlatego po paru godzinach nasz szaman skupiał się bardziej nad tym jak poprowadzić nadchodzącą rozmowę i wszystko stosownie wytłumaczyć, niż na mogących się czaić niebezpieczeństwach. Czas mijał, a Thrall ciągle nie znalazł odpowiedzi i nie potrafił sobie wyobrazić nadchodzących wydarzeń. Sytuacja była dla niego o tyle trudna, ze przywódcą klanu był jego ojciec. Oczywiście Durotan z tego czasu jeszcze nawet się nie spodziewa tego ze będzie miał syna. Dlatego nie może wpaść i powiedzieć po prostu ze przychodzi do niego jako jego syn z alternatywnej przyszłości. Mogło by to spowodować odesłanie go z kwitkiem, o ile uda mu się dotrzeć do wodza. W tak ciężkich chwilach Thrall często oddawał się medytacji i nawiązywał kontakty z otaczającymi go duchami przyrody. Bardzo go to odprężało, dodawało otuchy i rozświetlało umysł. Niekiedy nawet prosił ich o doradzenie w trudnych chwilach. Jednak na Draenorze nie potrafił wyczuć i nawiązać kontaktu z naturą. Jego szamańskie zdolności zdaja się w tej chwili bezużyteczne. Sytuacja ta, jeszcze tylko potęgowała zwątpienie i zdenerwowanie u Thralla. Mimo wszystko nie poddawał się i szedł cała noc bez wytchnienia przy blasku dwóch księżycy, aż w końcu dotarł do orczego obozu wojennego.
Stać, krzyknął jeden z strażników bramy, kim jesteś i jakie masz zamiary. Witajcie bracia, odpowiedział Thrall pochyliwszy się jak nakazywała orcza tradycja i musztra wojenna. Przychodzę w pokojowych zamiarach. Jak widzicie jestem sam i nie mam przy sobie żadnej broni. Oczywiście w czasie podróży nasz szaman był uzbrojony, ale celowo ja porzucił gdy spostrzegł zabudowania. Mam informacje dla waszego wodza i musze mu je osobiście przekazać, kontynuował stojąc przed zamkniętą brama. Czekał tak jeszcze przeze parę chwil, słysząc delikatne szepty, prawdopodobnie naradę strażników. W tym czasie przelatywały mu przez głowę wszystkie wymyślone wcześniej schematy nadchodzących wydarzeń i szybko się zorientował, ze na próżno się starał. Wiedział już o tym, ze będzie musiał improwizować. W tym samym czasie znowu odezwał się strażnik i powiedział. Masz szczęście wódz jest w obozie, ale jak chcesz się z nim spotkać to musimy cie skrępować dla bezpieczeństwa. Skutego Szamana prowadziło dwóch strażników przez środek obozu w kierunku największego budynku. Thrall doskonale znał orczą architekturę i wiedział ze znajduje się w nim jego ojciec, w koncu sam był wodzem jego świecie. W budynku było dość ciemno. Małe okna i 2 niewielkie pochodnie były niewątpliwie niewystarczające. Chwile to trwało aż wzrok przyzwyczaił się do półmroku. Thrall w tym czasie zaczął uważnie rozglądać się, zauważył na ścianach rogi, skóry i inne trofea łowieckie. Na środku stał solidny drewniany stół, a na nim jakieś papiery, pewnie mapy pomyślał. Na samym końcu okrągłego budynku, za stołem i naprzeciw wejścia ustawiony był tron wodza, a na nim siedział sam Durotan.
Wielki wódz wstał, a Thrall przyklęk na jedno kolano. Atmosfera nagle stała się gęsta i niezwykle poważna. Po chwili zupełnej ciszy Durotan powiedział, wstań nieznajomy, a wy rozkujcie go. Wodzu, wymogi bezpieczeństwa nakazują.. wtrącił szybki jeden z strażników. Potrafię o siebie zadbać odpowiedział stanowczo Durotan. Po chwili zwrócił się już do wolonego już Thralla. Zatem słucham co masz mi do powiedzenia. Moja historia będzie długa, odpowiedział i mam nadzieje ze wystarczy nam czasu i ze mi uwierzysz.
Usiedli naprzeciw siebie przy drewnianym stole, oprócz nich w sali było tylko dwóch najbliższych i najbardziej zaufanych gwardzistów. Thrall lekko podenerwowany rozpoczął swą opowieść, a było to nie lada trudne zadanie, aby wyjaśnić niebezpieczna sytuacje w jakiej znalazł się świat. Powoli jednak przy stopniowym omawianiu mrocznych portali, innego świata i żyjących tam ras, kontaktów z demonami, rebelii i zdrady wśród orków, wszystko stawało się coraz bardziej przejrzyste. Wódz często miał uwagi i zapytania na które Thrall chętnie odpowiadał. Widząc cierpliwość i otwartość umysłu Durotana, Thrall w głębi duszy był coraz bardziej dumny ze jest jego synem. Mówił sobie wiele razy, ze wódz musi być roztropny i opanowany, ze najważniejsze dla niego powinno być dobro poddanych i właśnie takie cechy widział w ojcu. Gdy już po bardzo długim czasie przekazał większość informacji o aktualnej sytuacji, postanowił zejść na prywatne sprawy. Bardzo szybko znalazł z wodzem wspólny język i atmosfera stała się o wiele luźniejsza niż na początku. Nawet najbliżsi gwardziści byli pod wrażeniem jak szybko obcy zaczął się swobodnie dogadywać z wodzem. Thrall już sięgał ręką do kieszeni w której trzymał chustkę z wyszytym wilkiem, jedyną pamiątką z jego dzieciństwa jako dowód i miał powiedzieć ze jest jego synem, aż tu nagle wbiegł do sali jeden z straży. Wodzu mamy problem powiedział zdyszany. Patrol zwiadowców został zaatakowany, prawdopodobnie przez ogry, nikt z trojga nie przeżył. Usłyszawszy to wódz od razu wstał i ruszył do wyjścia. Zatrzymał się w połowie sali i zwrócił w stronę Thralla. Wybacz, ze tak nagle przerywam, ale jestem potrzebny. Rozumiem odpowiedział szaman. Co do twej Historii to wydaje się wręcz nieprawdopodobna, jednak jestem w stanie ci uwierzyć. Jest w twoich oczach cos znajomego, prawie jak bym widział w nich własne odbicie. Powiedz mi jeszcze jak masz na imię nieznajomy. Nas bohater wstał, podszedł do Durotana i wyciągnął rękę. Jestem Thrall powiedział, w myślach dodając synem wodza Frostwold. Zatem witaj Thrallu i czuj się o teraz jak u siebie w domu.
|
|
Chłodny wiatr objął łaknącego odpoczynku Thralla, gdy ten bliski był już celu. Musiał spotkać się z klanem Forstwolf i to prędko. Nie zależało mu tylko na zorganizowaniu się przeciw Iron Hordzie. Traktował tą sprawę osobiście...
Gdy przechodził przez zamarźnięte ściezki wraz z swoją kompanią, wycieńczony niezmiernie jakby przez dzień czy dwa uganiał się za muchą, spoglądali na niego orkowie Frostwolf. Ich surowe spojrzenia nakrapiane były słowami "Czy to orkowie?" "Co to za odmiana?!" "Czegoś do cholery oni są zieloni?" "Czyżby sprzymierzyli sięz Guldanem?!". Thrall nie zwracał na to uwagi. Go'el wszedł do namiotu Durotana, gdy dano mu znak. Ciepłe ognisko, podłoże wyścielone wilczymi skórami i drewniane totemy zwierząt dawały ciepłe poczucie, że Thrall dotarł do celu. -A więc co Cię tu sprowadza, zielony orku? - Zapytał czuło Durotan, widząc stan zdrowia Thralla. Natychmiast powiedział też do strażników namiotu, by przynieśli ciepłą zupę, pieczeń i futro. -A więc... Durotanie....Przychodzę w sprawie żelaznej Hordy... -A więc wasza bezczelność nie zna granic! Mówiłem, że nei dam się schanbić dołączając do tego rytuału ataku innego świata! Nie dołączymy do Guldana, Nerzula, czy też tego proroka! My nie klękamy przed tymi, którzy oferują nam zło i splugawienie! Wynocha stąd, pókim ja dobry! -Nie! Nie w tej sprawie jestem Durotanie! Ja i moi ludzie jesteśmy ze świata, któy jest celem Żelaznej Hordy. Przybywamy z prośbą o pomoc, jak i pomocą chcemy wam służyć. -Ach. Wybacz orku. O, jest jadło. Usiądź i odpocznij Gdy Thrall niechętnie wypił zupę (Do dziś nie wie, czy czasem to pływające coś to nie było oko), po czym na deser spróbował już o wiele bardziej wykwintnej, wilczej pieczeni. Otulony ciepłym futrem mówił dalej. -Garrosh, czy jak wy go nazywacie, przybył po porażce w naszym świecie, by stworzyć tu wielką armię, która może się na nas zemścić. Ma plany technologii, obawiam się, że Blackhand nie będzie próż... -Skąd ty znasz tyle imion, przybyszu? -Proszę mi mówić Thrall -A więc skąd znasz tyle imion Thrallu? To była ciężka chwila. Thrall wiedział, że nie powinien tego mówić, tak więc zataił część prawdy. -Nasz wymiar jest równoległ do waszego, jednak wyprowadzony w przyszłość. Wszelkie osobistości istniejące tu, istniały w naszej rzeczywistości. -Toż to... W to wierzyć się nie da... Powiedz, kim zostałem w waszej rzeczywistości? -....Nieboszczykiem To wywołało dłuższą chwilę głuchej ciszy. Tak głuchej, że słychać było pzepływ krwii i bicie serca. -W sumie mogłem nie pytać... W każdym razie. Nie wiem czy jestem zdolny wam pomóc. Jestem na to za stary. Martwię się o to, czy będę miał potomstwo, czy będę.... Thrall nie wytrzymał. Nie mógł patrzyć na swego ojca i mu tego nie mówić. Jego słabość wzięła górę. -Będziesz miał potomstwo Durotanie. Nazwiesz swego syna Go'el. Jeśli przybędziecie na Azeroth, zostaniesz zdradzony i umrzesz w objęciach swej ukochanej z dzieckiem między was. Uratujesz je jednak. Nieświadomy Go'el zostanie znaleziony przez ludzi, wychowają go na niewolnika i gladiatora, ale ten ucieknie. Będziesz z niego dumny, jak podniesie z upadku ród orków, dając im nową ojczyznę i zwracając wolność. Będzie kimś, kto uratował świat, będzie wielkim przywódcą pełnym zaufania. Będzie dumny ze swego imienia nadanego mu przez rodziców. Jednak będzie też dumny z innego imienia. Gdyż dla niego imię Thrall nie będzie oznaczało juz niewolnika. A wolnego orka. Który zrobił tyle ile mógł dla swych braci , a na cześć swego ojca nazwał nowe państwo Durotar. Dla Durotana łzy stanęły w oczach. Nie wiedział skąd, ale wiedział, że to musi być prawdą. Stał przed nim jego syn, dorosły, który spełnił wszelkie jego kiedykolwiek wymarzone oczekiwania. Chociaż wie, że nie będzie mu dane to zobaczyć, poczuł dumę. Ponieważ będzie mu dane spłodzić kogoś, kto wypleni każdy błąd jego rodu. Kto będzie jego godnym następcą. Durotan dzięki twj przemowie poczuł w sobie nową siłę. Wstał i podszedł do Thralla, położył swoją rękę na jego prawym ramieniu i rzekł: -Go'elu. Współnie stawimy czoło Iron Hordzie. Żaden prorok, żaden szaman ani czarnoksiężnik, żaden potężny wojownik jak Grommash, nie zniszczą ani waszego ani naszego świata. Zrobimy to... razem. Thrall nigdy nie czuł większego szczęścia. Znów był razem z ojcem. Mógł walczyć przy boku najważniejszej mu osoby. Odebrało mu mowę. Gdzieś głęboko w sobie dziękował dla Garrosha, że sprowadził ich tutaj. |
|
Pewnego mroźnego wieczoru w kwaterach Twierdzy Bladespire.
-Wodzu, przybył gość, którego oczekujesz - ogłosił orczy strażnik -Wprowadź go i zostaw nas samych Strażnik zaprosił do środka zielonego orka odzianego w nietypowe połączenie zbroi i szamańskich szat. Durotan spojrzał na niego z zaciekawieniem i rozpoczął konwersację. -Więc to ty jesteś Go’el… jesteś… -...technicznie twoim synem, jednak w tym świecie nie wiążą nas żadne więzy - dokończył Ork -Nie bądźmy już tacy nieczuli - powiedział z uśmiechem Durotan - z tego co zrozumiałem rozmawiając z twoimi czempionami,gdyby nie interwencja młodego Piekłorycza losy “tego” świata potoczyłyby się tak samo jak “waszego” - zostalibyśmy wykorzystani przez demony, zginąłbym zdradzony przez własnych współtowarzyszy, lata później mój dzielny syn wyzwoliłby nasz lud spod demonicznego jarzma i zapewniłby “Hordzie” nowy dom - tym synem bądź co bądź jesteś właśnie ty. -Prawdę powiedziawszy to Grommasz uwolnił nas od krwi demonów - naprostował Go’el -Tak ale z waszej historii wiem, że zanim to się stało, skosztował jej drugi raz… Aj ten Piekłorycz - niezależnie jak stary, w jakim świecie, zawsze zachowuje się jak narwany pięciolatek, któremu odebrano zabawkę - choć muszę przyznać, że jego synalek wdał się w ojca -Całe to zamieszanie… to po części moja wina… to ja mianowałem Garrosza wodzem Hordy, to ja nie zabiłem go w Orgrimmarze gdy nadarzyła się okazja…. -Cóż, nie każdy jest w stanie przewidzieć coś takiego jak nagła interwencja latających jaszczurów zdolnych przenosić się w czasie - nawet jeśli rodzinka Piekłoryczy ma obecnie przerost ambicji i chce zapanować nad oboma naszymi światami, tak sytuacja owa ma kilka plusów - tutejsi Orkowie nie stali się niewolnikami demonów, a wasza “Horda” ma okazję zobaczyć jak piękny był Draenor… na dodatek masz okazję po raz pierwszy porozmawiać i poznać bliżej swojego ojca! -Już kiedyś z nim, lub właściwie z tobą rozmawiałem - ponownie naprostował Go’el - podczas jednej z moich “przygód” zostałem przeniesiony w czasie dokładnie do momentu twojej śmierci… - Go’el urwał w połowie zdania -Oh… cóż, te wszystkie podróże w czasie potrafią naprawdę namieszać w czyjeś głowie, a na pewno nie są zbyt zgodne z naturą - tak czy siak co było, to było… lub będzie. Mniejsza z tym - musimy się bliżej poznać wszak nasze światy zostały połączone i czeka nas kampania przeciw Żelaznej Hordzie - także proszę, bądź dziś moim gościem, moim synem i racz opowiedzieć mi coś więcej o sobie i twoim świecie. Obaj orkowie zasiedli do uczty, powoli lody między nimi zaczęły topnieć i wkrótce niczym ojciec z synem poczęli licytować się na swoje dokonania… -Na duchy przodków! - zakrzyknął Durotan - już prawie świta, zapewne jesteś zmęczony po podróży… acz odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie - czemu nie nazwałeś stolicy po swojej pięknej matce, tylko miast tego nosi ona imię tego starego próchna Zgładziciela... |
|
Cześć!
Po "opowiadaniowym" konkursie z betą Warlordsów miałem zamieścić swoje opowiadanie które wygrało tutaj, sprawdzić co myślą o nim inni. Wrzucam teraz, z chęcią poczytam pozostałe zwycięskie prace. Spoiler (pokaż ) Garrosh Hellscream, po strąceniu przez przeciwników do tajemniczego portalu, stracił przytomność. Utrata ta podobna była do tej po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu, jednak to niesamowita siła towarzysząca przejściu przez magiczny portal odebrała świadomość potężnemu orkowi. Parę, lub paręnaście godzin później energia zaczęła ponownie wstępować w ciało błędnego wodza Hordy. Garrosh podniósł się i po chwili rozejrzał wokół. - Do licha, gdzie ja jestem? – Zamruczał pod nosem do siebie. – Ostatnią rzecz jaką pamiętał były krzyki Orków, skandujących do pozbycia się Hellscreama z tronu. Okolica była co najmniej obca, asfaltowe ścieżki i budynki ze szkła w żaden sposób nie przypominały tych, które widział na co dzień w Orgrimmar. Nie kojarzył ich także z najazdów na fortece Stormwind, ani jakiegokolwiek miejsca jakie dotąd widział. Oznaczać to mogło tylko jedno – nie znajdował się obecnie w Azeroth. Świtało, a Garrosh siedząc na drewnianej ławce odczytał z pobliskiej tabliczki, iż jest obecnie w parku Akcji „Burza”. - Jestem głodny. – Pomyślał w duchu. – Muszę coś zjeść. Podniósł swoje potężne orkowe ciało i wybrał się jedną z tutejszych alejek, prowadzących do wyjścia z parku. Mimo iż pora wskazywałaby na pojawienie się kogokolwiek na jego drodze, nie spotkał jak dotąd nikogo. Podążał dalej, jego żołądek burczał tak mocno, że zatłukłby konia z kopytami gołymi rękami, byle tylko pozbyć się okropnego głodu. Tak czy siak musiałby obyć się bez broni, ponieważ nie miał żadnej przy sobie. Dotarł na większą ulicę, gdzie zobaczył kolejne dziwne anomalie, powozy bez koni, które z niesamowitą prędkością pędziły przed siebie. Po chodnikach spacerowały różne postacie, niektóre wyglądające znajomo. Rozróżnił taurenów, pandarenów oraz dwie urocze elfki, na które zawieszał oko przez parę dobrych chwil. - Pora dowiedzieć się, gdzie jestem i co tu do diaska się dzieję. – Powiedział sobie w myślach. Podbiegł do najbliżej znajdującego się pandarena. - Pandarenie, powiedz mi, gdzie się obecnie znajdujemy i dlaczego nie jest to Azeroth? – zapytał stanowczo Hellscream. - Warszawa Mokotów. - Odpowiedział spokojnie, jak na pandarena przystało. - Co, długo się balowało? - Zapytał z uśmieszkiem. - Czym jest Azeroth? - Miejscem z którego pochodzę... więc do diaska gdzie jestem?!? – krzyknął Garrosh. - Na małej planecie którą zwykli nazywać Ziemią, w kraju który zwykli nazywać Polską. – odpowiedział dyplomatycznie pandaren. – Kolega z oddziału zamkniętego? – zapytał z ironią. - Jestem Garrosh Hellscream, władca Hordy, a wkrótce całego Azeroth. – odparł dumnie. - Tak, tak, tak, dobrze, może i jesteś. – odpowiedział bez przejęcia. - Chcesz jeszcze czegoś się dowiedzieć? Śpieszę się do pracy. - Gdzie znajdę coś do jedzenia? Czuję się jakbym nie jadł chyba z miesiąc. - Polecam restaurację Sowa & Przyjaciele, to dosłownie paręnaście kroków stąd. – pandaren wskazał kierunek. - A więc tam się udam. Bywaj pandarenie! – odpowiedział życzliwie. - Miłego dnia! Fakt iż Garrosh znajdował się kompletnie w obcym świecie, którego jak dotąd w żaden sposób nie zrozumiał, sprawił że nie zachowywał się jak na co dzień, bestialsko, jak to Garrosh. Wstąpiła w niego nutka strachu, myśl, że nie będzie w stanie wrócić do Azeroth, by dalej tworzyć swoją Nową Hordę, że zostanie w tej dziwnej Warszawie, że będzie musiał podporządkować się komuś mimo własnej woli. Przebył paręnaście kroków i ujrzał szyld z napisem „Sowa & Przyjaciele”. Wszedł kulturalnie do środka, jako że był poranek niewiele osób kręciło się wewnątrz. Kelnerzy leniwie krzątali się przy kasie, w tle spokojnie pogrywała sobie piosenka Lady Pank – Stacja Warszawa. Garroshowi rzucił się w oczy ork siedzący samotnie w rogu lokalu, wyglądał bardzo znajomo, niemniej nie mógł skojarzyć, kto to był. Po chwili poczuł że jego serce zaczęło stukać jak szalone. Stanął jak wryty nie mogąc się ocknąć. To był jego ojciec, Grommash Hellscream we własnej osobie. - To niemożliwe. – Myśli Garrosha zaczęły pędzić po wspomnieniach, wspólnych walkach u boku ojca i jego nagłej śmierci. Grommash w prawdziwym Azeroth nie żył już od prawie pięciu dekad. Potwierdzało to tylko, że świat w którym znajdował się obecnie ork, był jakimś totalnym obłędem. Ojciec Garrosha zauważył syna i przez krótką chwilę wymieniali spojrzenia. - GARROSH?!? – wykrzyknął Grommash, aż przechodzący kelner wystraszył się, upuszczając tacę z talerzami. - To naprawdę ty? - Tak tato... Co się tutaj dzieję? – spytał nieco przerażony. Ojciec z synem wymienili przyjacielskie uściski, wyglądali jak dwóch starych znajomych, którzy nie widzieli się parę ładnych lat. Usiedli przy stoliku. - Wszystko Ci opowiem. – skwitował ojciec. – Kelner! – zawołał. - Whiskey dla mnie i dla tego orka! Na mój koszt! - Jestem strasznie głodny... Zamów jeszcze dla mnie, hmm... – Garrosh kartkował menu, które znajdowało się na stole. – Golonkę, soczystą golonkę szefa! - Kelner! – zawołał ponownie Grom. – Golonkę szefa raz! - Golonka raz, będzie dosłownie za 10 minut. – Zanotował na karteczce zamówienie. Chwilę później przyniósł trunek. Grom rozlał sobie i synowi pełne szklanice. Wzięli po łyku. - A więc co się tutaj dzieję? – zapytał Garrosh. - Widzisz... W świecie w którym obecnie się znajdujemy równowaga pomiędzy Przypadkiem a Historią została zachwiana. Stało się to dość dawno temu w nieznanych okolicznościach. Ziemia, na której jesteśmy była zamieszkiwana kiedyś wyłącznie przez ludzi. I nie byli to ludzie tacy, z którymi walczyłeś w Stormwind. Ci ludzie byli kompletnie inni. – pociągnął kolejny łyk trunku. – W pogoni za rozwojem, budowali coraz więcej fabryk, przez co niszczyli środowisko, zabijali siebie coraz częściej bez powodu i koniec końców doprowadzili do upadku swojego gatunku. - A więc kto tu teraz mieszka? – zapytał zaciekawiony syn Groma. Kelner, który de facto był elegancko ubranym pandarenem, przyniósł zamówiony obiad. Garrosh wziął się za posiłek, a jego ojciec kontynuował. - Obecnie na Ziemi znajdziesz między innymi przedstawicieli ras tych, które spotkałeś w Azeroth oraz ich różne mieszanki. Dziwne mieszanki. Przerośnięte gnomy, Taureni metrowej wysokości, wszystko jest tu możliwe. Cały ten kraj kontroluje tajemniczy rząd, który jest pozostałością bo poprzednich mieszkańcach Ziemi. Nikt nie zajmuje się rabowaniem, wszyscy mają uczciwą pracę: składają telewizory, piszą dla gazet, sprzątają ulicę. Ja sam rozdaję ulotki na Dworcu Centralnym. Wyobrażasz sobie by wódz Hordy roznosił ulotki? Wszyscy podporządkowują się systemowi, a tych którzy nie mają na to ochoty srogo karzą. Nie mam wyboru. Ludzie pozostawili po sobie tutaj tory i pociągi, podobne do tych, które tworzą Gobliny, tylko że te są znacznie potężniejsze, znacznie szybsze. „Dziwny jest ten świat” śpiewał tu kiedyś pewien artysta w piosence i muszę się z nim zgodzić. - Garrosh kończył już swój posiłek. Poczuł zdecydowaną ulgę po ugaszeniu głodu. - Ojcze na razie nie jestem w stanie tego pojąć, niemniej ja mam Tobie też coś do przekazania. Nie są to dobre wieści. – Popił whiskey. – To, co obecnie dzieję się w Hordzie woła o pomstę do nieba. Moi podwładni zaczęli współpracować z przymierzem, głównie przez łapówki za które są w stanie zrobić wszystko. Pragną zdjąć mnie ze stołka, skandują hasła „wolność, pokój, zjednoczone Azeroth”. Nie o taką Hordę walczyliśmy. - A więc Horda chce iść ramię w ramię z Przymierzem? – spytał Grom z niedowierzaniem. - Tak, jest to przykra prawda. Tłumaczą to nadchodzącym kryzysem gospodarczym, chcą połączyć wszystkie państwa Azeroth w jedno wielkie. – powiedział w smutku. - Niewielu podwładnych zechciało pozostać przy mnie, wszyscy pragną powołania „Unii Azerockiej”. - Dziwny jest ten świat. – odparł Grommash. – Wypijmy jeszcze. Kolejna szklanice trunków lądowały w gardłach przepełnionych nostalgią orków. Rozmawiali jeszcze tak dość długo, Grom opowiadał o życiu na Ziemi, Garrosh wspominał stare dobre czasy polowań z ojcem. W międzyczasie kelner donosił kolejne buletki trunków, a Grom coraz to płacił za wszystko zbliżeniową kartą Goblin Banku. Wraz z wypitymi trunkami Garroshowi zaczął urywać się film, aż w końcu kompletnie stracił przytomność. Było to mniej więcej między dziesiątą buletką whiskey, a świeżo rozpoczętym Johnie-Walkerem. Kilka tyknięć zegara później, Garrosh otrząsnął się w swoim łóżku, w Orgrimmar. - CO TO BYŁOOOO?!? – wyskoczył z łóżka jak z katapulty, po czym znowu położył się spać. Cała ta przygoda okazała się snem. |