Jaki jest cel tego tematu? Ano taki, czy jest sens założyć stronkę/bloga na której bym zamieszczał takie opowiadania (ew. komiksy robione ze znajomym) i czy to ładne/zgrabne. No egoista trochę jestem megaloman i muszę znać opinię innych ;F
Pośrednio, może. Teraz przemawia moja strona, która wywarła na mnie obietnicę, że jak coś stworze, to się podzielę - no to się dzielę
PS: Mam nadzieję, że administracja się nie oburzy na taki wall of text, który tu zamieszczę . Jak się przyjmie to ew. dam nakierowanie na stronę, o ile ją uda mi się stworzyć, żeby tu nie zaśmiecać.
wysłane po 38 sekundach:Statek gładko przecinał taflę wody. W oddali majaczył brzeg. Kapitan Krick Wrenchnozzle będąc na rufie, krótko obserwował ląd, po czym zszedł w głąb swego okrętu do dwójki pasażerów.
-No dziwolągi, dopływamy do okolic Stormwind – rzekł do nich – Możecie już uwolnić tę bestię i samemu tam polecieć.
- Dziękuję, panie kapitanie. Zaraz odlecimy. – odpowiedziała mu nocna elfka w białej szacie. Obok niej siedział ludzki mężczyzna. Jego strój wskazywał, że zajmował się wojaczką, lecz kapitan Wrenchnozzle niewiele o nich wiedział. Miał ich tylko po cichu zabrać z Ratchet i wysadzić tutaj. Po chwili oboje wstali w milczeniu i zeszli jeszcze niżej do klatki. W klatce czekał hipogryf – potężne zwierzę o jelenich rogach; tułowiu i skrzydłach egzotycznego ptaka, oraz końskim tyle i ogonie. Na widok owej pary, podniósł się i radośnie zaskrzeczał.
- Spokojnie Kal’shael, zaraz się wyszalejesz. – powiedziała czule elfka, otwierając klatkę. Kapitan statku nie wyobrażał sobie przetransportowania tego wierzchowca w inny sposób, mimo zapewnień kobiety, że nie jest agresywny. Kiedy drzwiczki się otworzyły, hipogryf posłusznie poszedł za dwójką na burtę statku, gdzie dał im się osiodłać i dosiąść. Kapitan Wrenchnozzle wyszedł im na pożegnanie.
- Jeszcze raz dziękuję za przeszmuglowanie nas, kapitanie…
- Drobiazg. Dla hojnych podróżników, wszystko jestem w stanie zrobić. – goblin uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko potrafił. Nocna elfka odwzajemniła uśmiech i wykonała kilka dziwnych, jak dla kapitana, ruchów ręką.
- Niech błogosławieństwo Elune, spłynie na pana i pańską załogę, i niech chroni was od niebezpieczeństw. – po czym wzbiła się w górę, wraz ze swoim towarzyszem, a Kapitana Wrenchonozzle’a wręcz wmurowało w pokład. Podejrzewał, że ta kobieta mogła być kimś niezwykłym, ale żeby była kapłanką Elune, bogini księżyca!? Goblin pokręcił głową. - Nie, to niemo… - lecz zanim skończył tę myśl, na statek spadło srebrzyste światło, które jasno oświetliło jego wielce zdziwioną twarz.
***
Kapłanka Elune stała wraz z hipogryfem na wzgórzu. Na wprost roztaczał się piękny widok na liściasty las Elwynn, a zaraz na prawo rozciągało się majestatyczne miasto Stormwind. Królestwo Stormwind, to jedyne ludzkie królestwo, o którym słuch jeszcze nie zaginął. Objęło ono przewodnią rolę w odrestaurowanym Przymierzu. Oprócz ludzi, do Przymierza należały jeszcze krasnoludy z Ironforge i nocne elfy z odległego kontynentu Kalimdor. Plotki głosiły, że po straszliwej bitwie o górę Hyjal, uszkodzone zostało Nordrassil – drzewo świata, przez co elfy utraciły swoją nieśmiertelność. Chcąc ją rychło odzyskać, zasadziły nowe drzewo świata, niedaleko na północny zachód od Kalimdoru. Ochrzciły je mianem Teldrassil, lecz w przeciwieństwie do poprzednika, nie zostało ono pobłogosławione przez smocze aspekty. Konsekwencje tego, nocne elfy odczują w niedalekiej przyszłości.
Elfka uroniła łzę ze swojego złotego oka, która spływała powoli po bladoróżowym policzku. Lekki wiaterek delikatnie muskał jej długie granatowe włosy, opadające kosmykami na kruche ramiona i piersi.
- Żegnaj ukochany. Odzyskaj wiarę w światło i wracaj. Świat cię potrzebuje. – powiedziała zerkając w dół, po czym dosiadła Kal’shaela i skierowała go na północ. – Ja cię potrzebuję. – dodała po cichu i odleciała, mknąc z dużą prędkością. Niedaleko wzgórza pośród lasu, leżał na wpół nagi, nieprzytomny mężczyzna…
wysłane po 54 sekundach:***
Khaz Modan. Wiecznie ośnieżona ojczyzna krasnoludów. Nigdy nie zdobyta. Nieważne, czy przez Azeroth przetaczali się orkowie, demony, czy plaga. Khaz Modan pozostało nietknięte razem ze swoim sercem – Ironforge. Ukryte w górze miasto, tętniło życiem od środka. W centrum znajdowała się tzw. Wielka Kuźnia – ogromny piec, przez który leniwie sączyła się lawa pochodząca z wnętrza góry. Tam, w mieszkanku dokładnie naprzeciw sali tronowej króla Mangiego Miedziobrodego, pewien młody krasnolud o kasztanowych długich włosach i brodzie sięgającej do pasa właśnie szykował się do podróży.
Garkin Blunder od kołyski marzył o wyruszeniu w świat, lecz kiedy zabrakło jego ojca, który zginął w czasie Drugiej wojny, jego nadopiekuńcza matka mu na to nie pozwalała. I tak najdalsze miejsce, w jakim był, to Thelsamar, zlokalizowany z jakieś dwa dni drogi ze stolicy. Na dodatek tylko na jeden dzień, aby odebrać pakunek dla mamy. Teraz, w miesiąc po jej śmierci, nareszcie był wolny i mógł robić, to na co miał żywną ochotę. Nareszcie nadszedł koniec kpin ze strony jego rówieśników i starszych osób. Kiedy już powróci ze swojej wielkiej wyprawy, przyniesie ze sobą chwałę, a lud Ironforge, będzie tak dumny, jak z jego ojca.
Na myśl o nim, mimowolnie spojrzał na portret wiszący nad piecykiem. Na Garkina patrzył stamtąd spod niebieskiego kaptura, siwowłosy krasnolud o długiej brodzie i bystrym spojrzeniu. W dłoniach dzierżył garłacz – ten sam, który wisiał pod portretem. Garkin zastanawiał się, czy go nie wziąć ze sobą. Ilekroć próbował po niego sięgnąć za życia matki, tylekroć przeganiała ona młodzika ze ścierką w ręku. Była straszną pacyfistką i po prostu nie chciała, żeby kolejny najbliższy członek rodziny zginął na wojnie, czy na jakiejkolwiek innej wyprawie. Teraz jej tu nie ma. – pomyślał Garkin. Podszedł powoli pod portret i, z pewnym namaszczeniem, zdjął garłacza. Był dosyć stary i zakurzony. Śniedź pokrywała jego ozdoby i napis „Wykonano w Gilneas”, ale raczej nadawał się do użytku. Krasnolud wsadził go za pas i ruszył do wyjścia, biorąc przy okazji plecak z zapasami żywności. Zanim wyszedł rzucił jeszcze ostatni raz okiem na swój stary dom. Odwrócił się i zamknął drzwi.
Ironforge było ruchliwe jak zawsze. Jedni spieszyli się z dostawą rud metali na bronie i pancerze, drudzy gnali do placówek dyplomatycznych, wokół których panował ostatnio spory ruch; a jeszcze inni po prostu stali i podziwiali Wielką Kuźnię. Garkin ruszył w kierunku wyjścia do korytarza na lewo od sali tronowej, za którym znajdowały się tzw. Wielkie Wrota. Młody krasnolud zauważył, że od jakiegoś czasu kręci się tutaj coraz więcej ludzi. Może to uchodźcy z Lordaeronu? – pomyślał. – Plaga ponoć doszczętnie zniszczyła ich królestwo.
Garkin podumał chwilę jak tak potężny naród mógł tak szybko obrócić się w ruinę, lecz z zamyślenia wyrwał go rześki powiew wiatru. Ani się obejrzał, a już był przy wrotach Ironforge. Widok ośnieżonych wzgórz i drzew relaksował krasnoluda. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Zimne powietrze przyjemnie przepływało do jego płuc.
- Wyglądasz, jakbyś dawno nie wychodził na zewnątrz, brachu. – zagaił strażnik
- Nawet nie wiesz jak dawno – odpowiedział Garkin, otwierając oczy. Spoglądając na wprost, w dole zobaczył niecodzienny widok. Jakiś tłum. Armię?
- Panie władzo, co tam się zbliża? – spytał strażnika
- Gdzie? – strażnik podszedł tam, gdzie stał Garkin – O cholera! Bromir! – Zawołał do drugiego strażnika – Leć mnie tu po lunetę, szybko! – ten przytaknął i pobiegł do miasta. Tymczasem tłum się zbliżał coraz szybciej. Na jego czele stała jedna osoba, dosyć niska. Po chwili dało się poznać, że cała gromada była złożona z niskich osób, nawet bardzo niskich. Pierwszy strażnik wytężał wzrok z niedowierzaniem.
- Gnomy?
Rzeczywiście, na Ironforge maszerowała armia gnomów. A raczej byłaby to armia, gdyby wszyscy byli uzbrojeni. Zdecydowaną większość stanowili cywile. Po jakichś kilku minutach tłum zatrzymał się, a maszerujący na czele gnom z ponurym wyrazem twarzy podszedł do naszej dwójki. Był dosyć umięśniony, jak na swoją rasę. Nosił zielone gogle, a jego twarz okalała łysina i siwe wąsy. Ubrany w strój roboczy, nie sprawiał wrażenia lidera owego tłumu, choć był nieco wyższy od nich.
- Jestem Wysoki Majster Gelbin Mekkatoque i w imieniu Gnomereganu proszę o audiencję u króla Mangiego Miedziobrodego. – powiedział gnom, nieco smutnym tonem.
_____________________________
Garłacz to odprzodowa broń palna wyposażona w lufę z rozszerzeniem przy wylocie. Garłacze miały wymiary pośrednie pomiędzy pistoletami, a karabinkami i mogły strzelać kulami lub grubym śrutem ołowianym.